Drugi dzień na Bugu – Drohiczyn i jego 500 kajaków

Atrakcją drugiego dnia miał być Drohiczyn, ale pierwszą noc tej wyprawy zapamiętam pewnie na długo. Nie zdążyłem dobrze zasnąć, gdy obudził mnie wiatr. Otwierając oczy od razu poczułem, jakby był dzień. To błyskawice prześwietlały namiot i przez jego poszycie widziałem całą okolicę. Namiot ulokowany miałem w niewielkiej kotlince na piaszczystej wyspie porośniętej wysoką trawą i niewielkimi krzewami.

Burza, która pod wieczór widoczna była na horyzoncie, w końcu mnie dopadła. Była o tyle dziwna, że nie spadła ani kropla deszczu, za to pioruny praktycznie nie gasły. Do tego wiał niewyobrażalny wiatr. Leżąc w namiocie targanym przez siły natury, wśród rzucanych w myślach przekleństw, wydobyłem z plecaka nóż by mieć go pod ręką. Nie wiem jak to wyglądało z zewnątrz, ale w namiocie czułem, jakby w każdej chwili miał go unieść wiatr i wrzucić mnie do rzeki jak w jakimś worku. Przypomniałem sobie relacje z telewizji ukazujące skutki naszych rodzimych „twisterów” i byłem gotowy rozcinać namiot, gdybym miał w nim pofrunąć 😉

Poranek

Z brzegu rzeki dochodziły urywane przekleństwa sąsiadów również niezadowolonych z pogody 🙂 Umęczony tym czuwaniem, nie wiem kiedy w końcu zasnąłem. Nie spałem chyba jednak długo bo obudził mnie świt i byłem bardzo nie wyspany. Jednak wiatr mnie nie porwał. Słoneczny ranek w ogóle nie przypominał tego co działo się nocą.

wyspa na Bugu biwak na wyspie

Gdy tylko wynurzyłem się z mojej kryjówki w trawach, usłyszałem z drugiego brzegu przeprosiny za nocne świecenie po oczach. Sąsiedzi myśleli, że to bobry rozrabiają na wyspie 🙂 Też złapałem się za wędkę, chcąc coś złowić może na śniadanie, ale niestety żadnych efektów nie było. Musiałem się zbierać by nadrobić czas stracony poprzedniego dnia. Nie byłem głodny więc śniadanie odłożyłem na kiedy indziej.

Po zebraniu obozu, zwodowałem kajak i ruszyłem dalej. Płynąłem omijając kolejne wyspy między Mężeninem i Zajęcznikami.

na Bugudąb nad Bugiem

Bug płynął tu dosyć leniwie i wiatr był mniejszy niż wczoraj więc wyciągnąłem się w kajaku i dałem się nieść nurtowi.

spokojny spływ Bugiemruda żelaza

W oko wpadł mi jeden z podmytych przez rzekę brzegów. Na odcinku kilkudziesięciu metrów wyłaniały się z niego pokłady rudy żelaza. Miejscami nie był to po prostu zardzewiały piasek, ale ciężka lita ruda, której nie można było nawet odłupać. Grubość tych pokładów dochodziła do około pół metra. W dawnych czasach pewnie z takich miejsc hutnicy pozyskiwali materiał do wytopu stali.

gniazda brzegówekBud przed Drohiczynem

Kawałek dalej, w tym samym brzegu, skarpa usiana była gniazdami jaskółek brzegówek, które chyba akurat poleciały na śniadanie, bo żadnej nie było widać. Za kolejnym zakolem spotkałem za to następną grupkę czapli.

czaple nad Bugiemczaple na Bugu

Niestety znów nie dały się ładnie sfotografować. Nie wiem czy one zawsze są tak płochliwe, czy może z daleka czarne pióra moich wioseł wyglądają jak jakieś nadlatujące drapieżniki, których się boją.

Ujście rzeki Toczna

wiatr na Bugufala na Bugu

Za złość znów zerwał się wiatr prosto w twarz. Szeroka otwarta przestrzeń sprawiała, że pomimo mocnego wiosłowania, znów zacząłem płynąć tyłem pod prąd. Przezwyciężając wiatr, resztkami sił dopłynąłem do sporej mielizny na środku rzeki, gdzie odpocząłem na głębokości około 20 centymetrów.

ujście rzeki Tocznarzeka Toczna wpływa do Bugu

Znalazłem się przy ujściu niewielkiej rzeki o nazwie Toczna. Była tam mała dzika plaża, chyba czasem przez kogoś odwiedzana. Świadczyły o tym dwie dziecięce piaskowe budowle, między którymi uwijało się miejscowe ptactwo.

Wkrótce koryto Bugu trochę się zwęziło i dzięki szybszemu nurtowi, pomimo wiatru, jakoś płynąłem. Pomimo wczesnej pory słońce zaczynało już przygrzewać a ja zgłodniałem. Zacząłem się rozglądać za jakimś wyjściem na brzeg. Na mapie wypatrzyłem fajną zatokę, w lesie. Gdy do niej dopłynąłem, odpuściłem sobie lądowanie. Tuż przy rzece przebiegała ruchliwa szosa Drohiczyn-Siemiatycze, a w lesie przy niej „straszył” Hotel Drohicki.

zatoka na BuguHotel Drohicki

Niektórzy może lubią takie komfortowe miejsca i ucieszyliby się z możliwości zjedzenia śniadania przy stole, ale nie ja 😉 Wolałem zaszyć się gdzieś w krzakach więc popłynąłem dalej.

DSCN1431 DSCN1435

Przez chwilę między odległymi drzewami widać było wieże jednego z kościołów w Drohiczynie, choć do miasta było jeszcze daleko. Na brzegu ujrzałem wreszcie pierwszy słup oznaczający kilometr rzeki. Do ujścia Bugu do Zalewu Zegrzyńskiego było z tego punktu 175 kilometrów. Od Serpelic pokonałem dopiero około 35 kilometrów.

Drohiczyn

Przez jakiś czas wiatr wreszcie wiał mi w plecy więc w miarę szybko zbliżałem się do Drohiczyna. Jako pierwsze, zaczęły ukazywać się jego świątynie.

Bug przed Drohiczynem na Bugu pod Drohiczynem

W tle słychać było jakąś głośną muzykę. Gdy podpłynąłem bliżej, myślałem się, że chyba trafiłem na jakiś lokalny festyn. Na brzegu leżało kilkaset kajaków i dowożone były kolejne.

500 kajaków z Drohiczyna 500 kajaków

Przypomniałem sobie, że to chyba właśnie tego dnia miał się odbyć spływ 500 kajaków z Drohiczyna na 500 lat Podlasia. Widok niecodzienny 🙂 Zapowiadało się, że na rzece tego dnia będzie tłok…

widok na Drohiczynskarpa w Drohiczynie

Wąskie zakole Bugu i szybki nurt, sprawiły, że prędko minąłem Drohiczyn z jego Górą Zamkową i świątyniami. Choć miasto nie należy do dużych, to nadzwyczaj okazałych kościołów jest w nim kilka. Tylko ich fundatorzy wiedzieli, czy są tam potrzebne w takiej ilości i rozmiarach…

katedra w DrohiczynieGóra Zamkowa w Drohiczynie

Ciekawostką może być miejscowa katedra, z dachem pokrytym kolektorami słonecznymi. To doskonały przykład połączenia tradycji i nowoczesnych technologii pod okupacją watykańską. Pozostaje tylko nadzieja, że inwestycja powstała za kasę wyrwaną z funduszy unijnych a nie z budżetu państwa.

Kościół Benedyktynek w Drohiczyniekolektory na katedrze w Drohiczynie

Tuż za Drohiczynem minąłem kolejny prom niemal identyczny, jak ten w Zabużu. Dalej brzegi rzeki znów były dzikie.

prom w DrohiczynieBug poniżej Drohiczyna

Zbliżała się pora obiadowa, a ja nie jadłem jeszcze śniadania. Koło miejscowości Bużyska, wpłynąłem w szuwary by trochę porzucać wędką, ale na woblerka skusiły się tylko dwa 20-centymetrowe mini szczupaczki. Wypuściłem je pod warunkiem, że przyprowadzą dziadka, ale nie dotrzymały umowy. Śniadanie znów miało być z zabranego prowiantu.

Płynąc dalej minąłem zwłoki chyba bobra, które wisiały na konarze przy brzegu i niemiłosiernie śmierdziały. Nigdy jeszcze nie widziałem tego zwierzaka na własne oczy i można powiedzieć, że gdyby był żywy, to widziałbym go pierwszy raz na żywo 🙂

zwłoki bobraprzystanek na Bugu

Niedaleko trafiłem na fajną mieliznę dochodzącą do brzegu i postanowiłem tam wylądować by w końcu się posilić. Ze względu na komary rozpaliłem niewielkie ognisko wykorzystując zapas rozpałki z poprzedniego dnia. W tym miejscu wszystko kipiało zielenią, było wilgotne i trudno było znaleźć drewno, które by się paliło.

Zjadłem porcję ryżu z połówką kostki rosołowej a na deser malinową owsiankę. Znów głodowa racja, ale na razie musiała wystarczyć.

Spływ pięciuset kajaków

Podczas tego postoju, zaczęły mnie mijać pierwsze kajaki z Drohiczyna.

kajaki na Bugu kajaki z Drohiczyna

Nie płynęło jednak 500 na raz. Wypływali w grupach po około 30-50 kajaków asekurowani przez ratowników w kajakach i strażaków na łodzi z silnikiem. Grupy wypływały w odstępach co około 10 minut. Dowiedziałem się, że płyną trasą odcinek Drohiczyn-Granne. Z początku chciałem przeczekać, aż to rozwrzeszczane towarzystwo przepłynie, ale tak się rozproszyli po rzece, że musiałbym chyba czekać kilka godzin. Ruszyłem więc swoim tempem mijany przez wszystkich.

Niektórzy coś zagadywali, czasem ktoś pozdrowił, ale większość zajęta była gadaniem przez telefony, wydzieraniem się między sobą, piskami i piciem ukradkiem piwa, tak by nie widział ratownik 🙂

DSCN1471 DSCN1472

Po jakimś czasie miałem już dość pytań skąd płynę, dokąd płynę, czy ryby biorą. Chcąc uniknąć ciągle takich samych dyskusji, wybierałem trasę blisko brzegu i bocznymi odnogami Bugu. Płynąc między wysepkami było o wiele ciekawiej, spokojniej i zaciszniej bo wiatr z naprzeciwka znów się wzmagał.

Za miejscowością Mogielnica rzeka zwęziła się i mocno przyspieszyła podmywając wysoką na około 20 metrów piaszczystą skarpę.

skarpa nad Bugiem wysoka skarpa nad Bugiem

Ktoś, nie bardzo wiadomo po co, zwiesił z urwiska drewnianą drabinę, która w perspektywy rzeki wygląda jak zabawka dla mrówek 🙂

Niebawem na horyzoncie ukazał się most drogowy Frankopol-Tonkiele. Wzmógł się wiatr i walczyłem z nim razem z kolejną grupą kajakowiczów, która akurat mnie mijała.

most Frankopol most Tonkiele

Tuż przed mostem mieli chyba zorganizowany odpoczynek, bo na niewielkiej plaży lądowało i wypływało cały czas kilkaset kajaków. Opłynąłem to miejsce szerokim łukiem mocno znoszony przez wiatr. Niektórzy chyba przesadzili z odpoczynkiem, bo tuż za mostem strażacy musieli holować swą łodzią cztery kajaki, z załogami śpiewającymi z całych sił „Miała matka syna…” i inne kawałki z podobnego repertuaru 😉 Tak chyba dopłynęli do Grannego, które było celem tej imprezy.

Znów wiatr w oczy

Wiatr wzmógł się tak bardzo, że nie mogłem nawet podpłynąć do brzegu. Zaczęli marudzić nawet płynący w „plastikach”. Pewnie wiosłowała tylko para w zielonym canoe z psem na pokładzie, która wyróżniała się wśród wszystkich kajaków.

Z trudem dobiłem do brzegu i uczepiłem się gęstych traw by przeczekać największe podmuchy. W oddali znów zaczęło grzmieć i zbierały się ciemne chmury. Zdecydowałem się wyjść na brzeg, zjeść coś porządnego i poczekać na rozwój sytuacji pogodowej. Błyskawicznie zrobiło się zimno i musiałem założyć polar, długie spodnie, skarpety i buty. Wiał taki wiatr, że nie było mowy o rozpaleniu ognia. Dopiero, gdy znalazłem „norę” pod podmytą wierzbą oraz dodatkowo osłoniłem ją gałęziami i trawą, udało się rozpalić ogień.

DSCN1490 DSCN1494

Zapowiadało się zimne popołudnie i wieczór więc na głód postanowiłem wytoczyć ciężką artylerię – klopsiki z greckiego tygodnia w Lidlu. Choć w smaku nie były złe, to konsystencją przypominały obsmażoną kulę z pasztetowej. Na szczęście sos pomidorowy nadawał smak a ostatnia porcja ryżu stanowiła wypełniacz 😉 Wypróbowałem też saszetkę kawy Inka, która niestety smakowała prawie jak normalna gorzka kawa a z dzieciństwa pamiętałem jej słodki smak zalewanej mlekiem.

Zdążyć przed burzą

Choć ciemne chmury i grzmienie z oddali nie nastrajały mnie optymistycznie, ruszyłem dalej, przeszacowując plan mojej wyprawy. Już wiedziałem, że w cztery dni nie przepłynę 160 kilometrów z takimi stratami jakie już mam przez ten wiatr.

chmury burzowe chmury nad Bugiem

Patrząc ciągle w sytuację na niebie, dopłynąłem do miejsca, które utkwiło mi w pamięci z mojej pierwszej wyprawy tym odcinkiem Bugu. Dziś jest tu piaszczysta plaża, ale kilka lat temu, gdy tędy przepływałem, witało mnie kilkaset krów stojących w wodzie i patrzących na mnie ze zdziwieniem z odległości 2-3 metrów.

DSCN1506 DSCN1507

Wysiadłem na chwilę by rozprostować kości i rozejrzeć się, gdzie podziały się krowy. Dziś było tu jednak pusto.

DSCN1511 DSCN1518o.

Chmury coraz bardziej się zagęszczały, gdy minąłem kolejny znak na brzegu. To był 155km Bugu. W okolicy miejscowości Mołożew, brzeg Bugu znów był wysoki i przepłynąłem w rwącym nurcie tuż pod wysoką skarpą.

DSCN1521 DSCN1525

Dalej za to było boczne koryto, które niespiesznie sobie opłynąłem kilkoma wąskimi kanałami i mieliznami. Gdy pod wieczór mijałem miejscowość Gródek, było już na tyle pochmurno i ciemno, że postanowiłem szukać miejsca na nocleg. Na horyzoncie ukazała się spora wyspa i planowałem na niej lądować. W mroku widziałem, jak jakieś duże zwierzę ją opuszcza, przeprawiając się na stały ląd. Nie wiem, czy była to sarna, pies czy dzik. Miałem tylko nadzieję, że gdy tam wyląduje, nie będzie ich więcej, bo nie zamierzałem dzielić namiotu ze stadem dzików.

DSCN1527DSCN1526

Lądowanie było łagodne dzięki mini plaży. Przeszedłem się po szuwarach by sprawdzić, czy wysepka nie jest zamieszkana przez jakieś zwierzaki, ale prócz ścieżek bobrów nic nie było. Kajak ukryłem w trawie i tuż obok pod rozłożystym wierzbowym krzakiem rozbiłem namiot. Gdy tylko naszykowałem legowisko do spania i zasunąłem śpiwór, lunął potężny deszcz. Przed zaśnięciem ucieszyłem się, że drugiego dnia wyprawy, znów udało mi się przechytrzyć burzę…

Zastanawiam się, czy przypadkiem wśród tych 500 kajaków płynących tego dnia z Drohiczyna, nie było kogoś, kto teraz czyta moją relację, np. ktoś z Forum Wodnego. Czy pamiętacie faceta płynącego tym niebieskim czymś, którego mijaliście? Napiszcie w komentarzu poniżej, jak wspominacie ten dzień 😉

9 komentarzy


    1. // Odpowiedz

      To właśnie było dokładnie dwa tygodnie temu. Relacja nie jest na żywo i raczej nigdy nie będzie 😉
      Nie za bardzo lubię zawracać sobie głowę nowoczesnymi technologiami w terenie. I tak ostatnio się przełamałem i biorę na wyprawy aparat foto by dzielić się z Wami wrażeniami 🙂


  1. // Odpowiedz

    Z tym wiatrem to współczuję, może odebrać chęć do wiosłowania.
    Dobrze, że nie wzbudzał dużych fal na Bugu, bo na Wiśle takie warunki to kaplica. Nie dość, że wieje, to jeszcze jest niebezpiecznie.
    Sztywne łódki nieco lepiej znoszą wmordęwind, ale różowo nie jest.
    Najlepiej wtedy zmienić plany i przeczekać w szuwarach, też może być fajnie, nie zawsze nabijanie kilometrów jest najważniejsze na spływie 🙂
    darek ostatnio opublikował…Namiotologia stosowana – czyli jaki namiot wybrać na mini bwp?My Profile


    1. // Odpowiedz

      Właśnie w szuwarach sobie parę godzin przeczekałem 😉
      Tu oczywiście nie chodzi o nabijanie kilometrów, tylko jakiś tam plan wyprawy określony niestety ramami czasowymi i logistyką. Zawsze trzeba jakoś wrócić do domu a nie z każdego miejsca jest to możliwe.
      Duża dzika rzeka ma mało miejsc umożliwiających dojazd samochodem. Żona podwozi mnie Fordem Ka, który czołgiem ani amfibią niestety nie jest 😉


      1. // Odpowiedz

        Wiem, wiem, znam ten ból ograniczonej „czasoprzestrzeni” i kłopotów z transportem 🙂
        Ale i tak wyprawa chyba udana?
        Bug mam od dawna w planach, bo to piękna rzeka, zachwyciła mnie ze 3 lata temu, odtąd ciągle mam ją w pamięci, tylko okazji do spłynięcia brak 🙁
        A jak z czystością wody?


  2. // Odpowiedz

    Wyprawa oczywiście się udała, choć ją ostatecznie trochę skróciłem.
    Bugiem płynąłem już czwarty raz bo jakoś cały czas mnie przyciąga 😉

    Co do czystości wody to na przykład w porównaniu z Wisłą w tuż przed Warszawą, Bug na odcinku, którym płynąłem, wydaje się o niebo bardziej czysty. Choć optycznie to wygląda jak zupa ogórkowa, to woda na pewno nie śmierdzi kupskiem i detergentami jak w Wiśle.
    Widoczność to jakieś 10-15 cm, ale Bug taki jest, po prostu płynie przez takie grunty, które go zabarwiają. Na brzegach za to nie widziałem żadnych śmieci, w zaroślach nie ma PETów, styropianu ani lodówek. Wychodząc na brzeg nie ryzykujesz też wpadnięcia w fioletowo-czarną maź.
    Nad Bugiem, poza Brześciem, nie ma dużych miast i przemysłu, które by go truły. O ile pamiętam, to tylko kiedyś pod Wyszkowem zalatywało chyba szambem.


    1. // Odpowiedz

      Z tą czystością to mnie pocieszyłeś. Wtedy kiedy Bug mnie zauroczył kąpałem się w nim, woda była czysta, ale brązowa, podobnie jak Narew, choć nie tak ciemna. Tak, to kwestia gleb przez które te rzeki płyną. Ale dobrze, że mało śmieci, oby tak pozostało 🙂
      darek ostatnio opublikował…Marózka x3My Profile


  3. // Odpowiedz

    Witam, dostałem link to Twojego bloga tydzień temu. Znalazła go przez przypadek moja żona szukając informacji o Mielniku i okolicach gdyż tydzień temu odwoziła mnie na XIV spływ kajakowy z Mielnika do Broku, w moim przypadku z Mielnika do Drohiczyna (opcja 2 dniowa). Piszę do Ciebie dlatego, że brałem udział rok temu w spływie 500 kajaków, i pamiętam zielone canoe z pieskiem i Twój kajak też mi się w oczy rzucił;) Bardzo Ci zazdraszczam samotnego spływu – mam go w planach i tylko czasu od 3 lat nie mogę znaleźć. A wracając do 500 kajaków.. W kajaku miałem 13 letnią siostrę, wsparciem do wiosłowania raczej nie była ;] i po przerwie przy moście, o którym to pisałeś jak wiatr spowodował. że mimo wiosłowania płynęło się pod prąd, woda wlewała się do kajaka… w myślał miałem tylko niecenzuralne słowa i myśl, że jeszcze kiedyś będę się z tego śmiał i tak wyszło, że bardzo miło wspominam tamten spływ. Życzę pogody w wyprawach i do zobaczenia może kiedyś na Bugu;)


  4. // Odpowiedz

    Pomimo, że od Twojego wpisu minęły już prawie dwa lata pozwolę sobie skomentować Twój wpis.
    Na początek gratulacje takiej wyprawy (i to nie pierwszej), ja sam spływałem Bugiem z Serpelic do Drohiczyna (1 dzień) i w planach mam tego powtórkę.
    Dobrze się czyta Twój wpis jednak nieco rozdrażnił mnie fragment nt. Drohiczyna.
    Jak sam napisałeś – to był Twój czwarty spływ kajakiem po Bugu, a nawet nie raczyłeś dowiedzieć się skąd w Drohiczynie tyle kościołów?
    Proszę bardzo: http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/3819,drohiczyn-koscioly-drohiczyna.html
    Dalej idąc tym wątkiem – ja na żadnej katedrze nie widzę kolektorów słonecznych. Sprytna gra słowna czy brak wiedzy nt. budynków na których są rzeczone kolektory? To akurat jest seminarium duchowne w Drohiczynie mieszczące się w sąsiedztwie katedry. Nie wiem z jakich środków były fundowane, ale podejrzewam środki unijne.
    To tyle krytyki.

    Na koniec raz jeszcze gratulacje wyprawy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CommentLuv badge