Już ponad miesiąc minął od ostatnich Otwartych Warsztatów Survivalowych, na których ostatecznie rozwiałem swoje wątpliwości na temat tego, czy żołędzie są jadalne. Owszem są, ale trzeba je odpowiednio przygotować…
Tym razem z Maćkiem, Łukaszem, Remigiuszem i Sergiuszem postanowiliśmy poeksperymentować z popularnymi owocami dębu. Towarzyszyło nam też dwóch kilkuletnich bushcraftowców, synów Sergiusza. Deszczowa pogoda nie zraziła nas, by spędzić pół dnia w otulinie Puszczy Kampinoskiej na zbieraniu i przygotowaniu żołędzi do konsumpcji.
Wbrew pozorom, żołędzi nie było w lesie wcale tak dużo. Najwyraźniej konkurencja pokarmowa wśród leśnej zwierzyny była na tyle duża, że pod wielkimi starymi dębami pod koniec listopada już trudem nazbieraliśmy około pół kilograma żołędzi. Z takim plonem wróciliśmy na podmiejskie nieużytki. Znaleźliśmy miejsce, gdzie cywilizacja ściera się z naturą a Puszcza ulega zwałowiskom ziemi i gruzowiskom z warszawskich budów.
W deszczu udało nam się rozpalić ognisko, a fragment starej wyrzuconej na dziko kanapy na chwilę poczuł drugie życie, gdy na nim przysiedliśmy. Od razu wzięliśmy się za łuskanie żołędzi. Świeże jak wiadomo, są bardzo gorzkie i raczej trudno przełknąć nawet odrobinę. Mieliśmy zamiar obrać je, wyługować w popiele z ogniska a potem część uprażyć na kawę a resztę wysuszyć na mąkę.
Łuskanie nie szło łatwo więc wpadliśmy na pomysł by uprażyć je w łupinach. Wrzucone do menażki wstawionej w żar zaczęły gwałtownie pękać i wyskakiwać, ale po jej przykryciu okazało się to skutecznym sposobem.
Gdy żołędzie były obrane, wzięliśmy się za ich ługowanie. Do tego posłużył nam popiół z ogniska. Popiół musi koniecznie pochodzić z drzew liściastych. Z iglastych zawierałby szkodliwą dla zdrowia smołę i sprawiłby, że żołędzie byłyby jeszcze bardziej gorzkie. Zmieszaliśmy więc popiół z wodą i do takiej mazi, przypominającej cement wrzuciliśmy żołędzie. Gotowaliśmy ten „gulasz” ponad pół godziny.
Po wygotowaniu, opłukaliśmy żołędzie i zrobiliśmy pierwszy test organoleptyczny. Zmieniły z wierzchu kolor z zielono-żółtego na szaro-różowy. Smakiem przypominały młody orzech włoski, jeszcze z tą zieloną cienką skórką. W każdym bądź razie, nie były już tak gorzkie jak pierwotnie i dało się je przełknąć.
Operację gotowania już bez popiołu i płukania powtórzyliśmy jeszcze trzy lub cztery razy. Po przekrojeniu żołędzie były już całkowicie szaro-różowe. Wypłukały się z nich garbniki i straciły gorycz. Teraz moim zdaniem smakowały już na prawdę jak orzech włoski.
Po wyługowaniu rozdrobniliśmy je by zacząć prażenie i suszenie w menażkach nad żarem. Najlepiej pokroić żołędzie na ćwiartki ponieważ równe, jednorodne odrobiny równomiernie się prażą i łatwiej uniknąć przypalenia.
Pierwszą partię postanowiliśmy uprażyć i zmielić na coś w rodzaju kawy. Mieliśmy ze sobą moździerz więc mielenie poszło bardzo sprawnie. Niedługo raczyliśmy się świeżo paloną kawą z żołędzi. Za prawdziwą kawą nie przepadam a ta smakiem niewiele się różniła. Mimo wszystko nawet mi smakowała, chyba ze względu na okoliczności i własnoręczne wykonanie począwszy od znalezionego w lesie żołędzia 🙂
Suszenie drugiej partii na mąkę miało potrwać dłużej. Nie mieliśmy jednak tyle czasu i Maciek podjął się dokończyć przetwarzanie w domu. Po paru dniach suszenia, zmielił żołędzie i wyszła taka oto mąka:
Kiedyś będzie pewnie okazja by coś z niej upiec i dokończyć konsumpcję jesiennych kampinoskich żołędzi.
Na koniec dziękuję kolegom za ciekawie spędzony czas. Okazało się, że nie tylko my mamy oryginalne pomysły na spędzanie deszczowych dni na powietrzu. Po drugiej stronie drogi, kilkadziesiąt metrów od nas przez cały czas musztrowali się chłopaki ze Strzelca.
Przedstawiona przeze mnie relacja nie ma na celu zachęcania nikogo do jedzenia żołędzi. Organizm każdego człowieka może reagować różnie. Nam nie zaszkodziły, ale to nie oznacza, że jest to w pełni bezpieczne dla zdrowia.
Przy okazji mała informacja techniczna. Jak pewnie zauważyliście mój blog ładuje się wreszcie w normalnym czasie. Znalazłem przyczynę ostatniego spowolnienia. Była to wtyczka Blogroll Widget with RSS Feeds, którą teraz szczerze odradzam. Już wywaliłem to ustrojstwo i strona śmiga, jak dawniej 🙂
Permalink //
Krótko, ale konkretnie.
A jednak warto. Wystarczy poszperać chwilę w internecie by dotrzeć do interesujących treści. Podoba mi się. Lubię to. Chętnie podzielę się z innymi informacją na temat tego bloga. To mogą być również ich ulubione historie.
Lagnesja ostatnio opublikował…Igrzyska Åmierci: W pierÅcieniu ognia
Permalink //
są jadalne w sklepach ze zdrową żywnością można kupić mąkę z żołędzi, niestety nie należy ona do najtańszych :), ale pomysł z kawą żołędziową jest super 🙂
Permalink //
Witam. Ciekawy temat, jakis czas temu myślałam o mące i w ogole o zastosowaniu żołędzi w kuchni, a teraz chyba jest dobry czas na zbieranie. Pozdrawiam.
Beata ostatnio opublikował…Po prostu – cud miód.
Permalink //
Słyszałam że żołędzie są jadalne ale żeby kawę, świetny pomysł na nowe smaki kawy, a lubię smakowe kawy.
Permalink //
Też lubię eksperymentować. Przywiozłem trochę żołędzi od przyjaciół z Podkarpacia. Wcześniej żołędzie moczyły się w popiele z wodą ok 2 dni, teraz uprażyłem na patelni i mają lekko gorzki smak ale są dość smaczne. Najlepsze partie są w październiku, a te w końcu września robaczywe, w listopadzie mało co już zostaje.
Poza tym kilka tyg temu robiłem sos z dzikiej róży i zbierałem też bukwy w rezerwacie, tj małe orzeszki buku. Po obraniu ze skórki (co jest czasochłonne, ale chyba wykorzystam wasz patent wrzucania w łupinach) można uprażyć i zjeść, smakują trochę jak prażony słonecznik 😉