W pierwszy wrześniowy weekend postanowiłem skorzystać z letniej jeszcze pogody i wyskoczyć do lasu na dwa dni. Tym razem wybór padł na lasy w okolicach Garwolina. Choć porządny deszcz nie padał chyba od miesiąca, uznałem, że to dobra okazja poszukać już grzybów. Nie przygotowywałem się zbytnio do tej wyprawy. Sprawdzając prognozę pogody, zrezygnowałem z brania jakiegokolwiek zadaszenia, tylko mata i letni śpiwór. Na drogę wziąłem butelkę wody i paczkę kaszy gryczanej. Po godzinie jazdy pociągiem szlakiem dawnej Kolei Nadwiślańskiej, znalazłem się na stacji w Garwolinie leżącej na peryferiach miasta tuż przy skraju kompleksu leśnego Lasów Garwolińskich.
Nie miałem mapy tego terenu, tylko w pamięci niosłem sobie szkic lasów, dróg i miejscowości podejrzanych kilka godzin wcześniej na Geoportalu. Chyba dwa lata temu byłem w tamtej okolicy tylko przejazdem. Wchodząc do lasu, od razu zszedłem z drogi i ruszyłem na przełaj rozglądając się za grzybami. Drzewa w tym miejscu to stare dęby, buki i graby, z rzadka urozmaicone sporymi świerkami
Nie chcąc targać ze sobą koszyka czy wiadra, odkryłem praktyczne zastosowanie składanego kosza ogrodowego na odpadki.
Doskonale sprawuje się jako wiadro, można go spłaszczyć i schować w plecaku a do tego prawie nic nie waży.
Pierwotny plan zakładał, że dojdę do rzeki Wilgi w jakimś niezaludnionym miejscu, a potem będę szedł na północ równolegle do linii kolejowej, którą przyjechałem. Kupiłem bilet powrotny, tylko nie wiedziałem do której stacji dojdę. Za cenę 20zł miałem więc zapewnioną dwudniową przygodę w lesie 😉
Po przejściu paru kilometrów już wiedziałem, że na wysyp grzybów raczej nie trafiłem. Las był suchy jak wiór, grzybów ani śladu, nawet ani jednego muchomora czy innych psiaków. Doszedłem za to do ciekawego miejsca, jakim okazał się Wiejski Park Leśny w Hucie Garwolińskiej. Choć nie przepadam na wyprawach za takimi ucywilizowanymi miejscami to jednak dałem się skusić na przejście ścieżką dydaktyczną przygotowaną przez leśników.
W tym miejscu na prawdę poważnie podeszli do sprawy i wybudowane zostały oprócz wiaty piknikowej, miejsca na ognisko i wielu tablic edukacyjnych również ciekawe modele przyrodnicze.
Choć nie urzekło mnie jakoś betonowe wandaloodporne mrowisko, to wyeksponowane bale próbek drewna z naszych lasów pozwoliły mi jednocześnie porównać kilkanaście różnych gatunków. Ciekawy okazał się też model przepływu wód deszczowych przez różne rodzaje gleby. Cała ścieżka wybudowana chyba była już parę lat temu bo niestety tablice informacyjne już nijak nie pasują do nasadzonej roślinności leśnej. Natura jednak na szczęście woli po swojemu urządzać las 🙂
Idąc dalej, napotkałem zaskrońca. Był to chyba jakiś dziadek bo takiego olbrzyma w życiu nie widziałem. Na oko miał ponad metr długości.
Choć na początku chciał uciekać, to gdy wyjąłem aparat, zatrzymał się i mnie obserwował. Zrobiłem mu zdjęcie, potem jeszcze jedno i kolejne z coraz bliższej odległości. Wcale się nie bał, aż w pewnym momencie, gdy trzymałem aparat już jakieś 30 cm od niego, nagle naprężył się jak do ataku i zaczął syczeć.
Choć byłem pewien, że to niegroźny zaskroniec to szczerze mówiąc, udało mu się mnie przestraszyć. Mamy jednak w genach wrodzony lęk do węży. Dziadek wygrał w końcu wojnę nerwów bo to ja się wycofałem 😉
Po ochłonięciu z emocji, poszedłem przed siebie natrafiając na tablicę z ciekawą historią tej okolicy.
Tu znalazłem też kilka pierwszych koźlaków, choć w większości okazały się robaczywe.
Klucząc sobie po lesie trafiłem na śródleśne jeziorko wkomponowane w biegnącą w okolicy ścieżkę przyrodniczą. Przerobione w zbiornik retencyjny wyposażone zostało dodatkowo w pomost, pod którym akurat odbywało się chyba tarło karasi, bo wcale się nie bały, gdy podszedłem.
Patrząc na mapę na jednej z tablic informacyjnych, musiałem zmienić plany. Postanowiłem darować sobie dojście do Wilgi i od razu ruszyć na północ w kierunku Osiecka. Szedłem na przełaj przez podmokły las, który tylko dlatego mnie przepuścił przez swoje ostępy z powodu suszy. Po drodze trafiłem na wielką stertę ziemniaków wysypanych chyba dla dzików. W tym momencie zobaczyłem właśnie ich rodzinę podążającą chyba na ten obiad i musiałem przyspieszyć kroku oglądając się za siebie 😉
Trafiłem na niewielki pagórek i jak zwykle w lasach na południe od Warszawy na tym brzegu Wisły, trafiłem za pozostałości ziemianek z II wojny światowej. Trafiło się znów świetne miejsce na obóz, ale było dopiero wczesne popołudnie wiec poszedłem dalej. Po drodze znalazłem jeszcze kilka koźlaków i borówek, ale były wyjątkowo kwaśne i nie dałem rady ich przełknąć.
Przeciąłem asfaltową drogę, za którą teren stopniowo się obniżał, aż doszedłem do torfowiska, które choć z trudem, to jednak udało się przejść. Znów susza zrobiła swoje. Mech torfowiec, który zawsze jest mokry jak gąbka, w tym miejscu był wyschnięty na popiół i trzaskał po butami.
Po szczekaniu psów wiedziałem, że zbliżam się do jakiejś miejscowości, ale jak zwykle postanowiłem ją obejść lasem, by nie wzbudzać sensacji wśród tubylców. Tu znalazłem swoisty wybryk natury – dziwne podgrzybki zrośnięte z jakimiś „purchawkami”.
Było kilka takich zrostów, „purchawka” i na niej po kilka podgrzybków podobnych do sitaków. Teraz po zasięgnięciu opinii na jednym z forów już wiem, że to jadalny, lecz bardzo rzadki i chroniony podgrzybek tęgoskórowy, zwany też pasożytniczym a „purchawki” to trujące tęgoskóry. Bardzo dziwna symbioza – grzyb jadalny rosnący na grzybie trującym…
Wkrótce znalazłem się w gęstym lesie świerkowym, który tworzył tajemniczy mrok. Ograniczające widoczność opadające gałęzie drzew chłonęły wszystkie dźwięki dochodzące w oddali. Okolica wyglądała na trudno dostępną kompletną głuszę wiec powoli zacząłem rozglądać się za miejscem na nocleg.
Natrafiłem jeszcze na rozległe jeżynowe zarośla, które uginały się od licznych owoców. Pobuszowałem w nich jakiś czas, aż oskubałem prawie wszystkie. W trakcie tego posiłku właśnie doszedłem do wniosku, że wziąłem kaszę i wodę, ale nie wziąłem menażki do gotowania, którą porzuciłem w garażu obrośniętą żużlem po ostatnich nadbużańskich wypiekach 😉
Tego wieczora musiała mi wystarczyć kolacja jeżynowa. Robiło się już ciemno, gdy z lasu wyłoniła się przede mną Łuczna Góra (167m n.p.m.) Wielka śródleśna wydma, długości około 2 kilometrów, porośnięta sosnami wydawała się odpowiednim miejscem na nocleg. Już w ciemnościach znalazłem na jednym z jej stoków kępę kilkunastu około 1.5-metrowych świerków, w których był dołek, jakby gniazdo chyba po dawnym mrowisku.
Kryjówka w miniaturowych gęstych świerkach szczelnie chroniła mnie przed wiatrem i wzrokiem ewentualnych intruzów. Leżąc bez namiotu mogłem przed zaśnięciem popatrzeć na niebo pełne gwiazd, którego przez tegoroczną plagę komarów nie było mi dane ostatnio oglądać. Gdy tylko przestałem się ruszać, wokół mnie zaroiło się chyba do myszy, rzęsorków, nornic czy innych leśnych gryzoni. Bez namiotu słychać również odgłosy najmniejszych mieszkańców lasu. Tuż za głową miałem powaloną sosnę, którą obrabiały chyba korniki.
Wielokrotnie budziłem się tej nocy, gdy przeskakiwała mi tuż nad głową chyba jakaś wiewiórka, czy inne zwierzę, dla którego kępka świerków była też warta odwiedzenia. Niestety spokojnie spać nie dawał mi już wrześniowy nocny chłód. Im bliżej było poranka, tym bardziej marzły nogi i nos.
Ostatecznie tuż przed świtem obudził mnie przebiegający w pobliżu lis. Wyczołgałem się ze swojej świerkowej kryjówki by rozprostować wychłodzone kości. Ten dzień również zapowiadał się pogodnie. Jedzenia w końcu nie miałem wiec złapałem tylko kilka łyków wody i ruszyłem przed siebie. Ostatecznie myślałem, że znajdę jakąś puszkę by ugotować kaszę, ale na razie głodu nie czułem i odpuściłem sobie ten pomysł. Jeżyn wszędzie było pełno.
Z zapamiętanej mapy wiedziałem, że gdzieś w pobliżu jest jakiś śródleśny pomnik a dalej mogiła powstańców z 1863 roku przy niebieskim szlaku turystycznym. Postanowiłem odszukać tajemniczy pomnik, szlak i zobaczyć mogiłę. Poszedłem wzdłuż Łucznej Góry na której nocowałem, gdzie w podmokłej dolince znalazłem kilka koźlaków. Na krzyż nie trafiłem, ale były ślady dawnych okopów. W końcu doszedłem na przełaj do jakiejś drogi, akurat w miejscu gdzie przecinała się z poszukiwanym niebieskim szlakiem. Idąc nim trafiłem jeszcze na brzozowo-sosnowy młodnik, gdzie trafiłem parę prawdziwków i maślaków.
Szlak poprowadził mnie drugą stroną Łucznej Góry, ale mogiły powstańców nie mogłem znaleźć. Niestety bez mapy nie wiedziałem, czy poszedłem w dobrym kierunku. Znalazłem się za to w jednym wielkim „jeżynowisku”. Z początku było ich niewiele, ale gdy wszedłem dalej w zarośla, okazało się, że jak okiem sięgnąć wszędzie krzaki uginają się od owoców. Wiedziałem już, że nie będę dziś głodował… Brodziłem w zaroślach i jadłem, aż do momentu, gdy zaczęło mi się odbijać 😉 Chyba nigdy w życiu nie zjadłem jednorazowo takiej ilości jakichkolwiek owoców…
Po około 2-3 godzinach marszu niebieskim szlakiem, byłem mocno zaskoczony, gdy nagle znalazłem się w miejscu, w którym… spędziłem ostatnią noc! We wczorajszych ciemnościach nie zauważyłem, że już byłem na szlaku. Zaufałem mu dziś i wszystko byłoby dobrze, gdybym tylko poszedł nim w odpowiednim kierunku 😉 Dziś w domu patrzę na mapę i okazuje się, że Góra Łucznica ma równoległą bliźniaczą górę, która jest jakby jej lustrzanym odbiciem. Stąd chyba moja pomyłka i chodzenie w kółko 😉 Okazało się, że do mogiły powstańców droga wiodła w drugą stronę. Odpocząłem sobie trochę grzejąc się na słońcu i znów na przełaj ruszyłem przez las by nadrobić stracony czas.
Po godzinie byłem już w miejscu, gdzie rano trafiłem na szlak i poszedłem nim tym razem w drugą stronę. Tu wchodząc na bliźniaczą górę trafiłem na wodne bajorka, które przypominały mi wysięki Wisły spod Baraniej Góry.
Było to jedyne miejsce, gdzie była jeszcze w lesie na wierzchu widoczna woda. Roiło się tu od tropów leśnej zwierzyny.
Wkrótce wyszedłem na drogę, która doprowadziła mnie do leśnego skrzyżowania duktów. Ku mojemu zdziwieniu zastałem tam grupkę kilkunastu osób. Gdy podszedłem bliżej, okazało się, że tu właśnie jest mogiła powstańców.
Spodziewałem się jak zwykle symbolicznego skromnego krzyża a tymczasem znalazłem wielki kopiec i nawet dwie mogiły.
Do tego okazało się, że po przeciwnej stronie drogi są jeszcze dwa wielkie głazy upamiętniające zrzuty broni i Cichociemnych w tym miejscu podczas II wojny. Niestety napisy są nieczytelne, ale w polerowanym granicie możecie zobaczyć uczestników wycieczki 😉
Grupa napotkanych osób okazała się zorganizowaną wycieczką osób niepełnosprawnych z opiekunami. Wychodząc z lasu w „dziwnym” stroju stałem się swoistą atrakcją turystyczną. Zaczęło się od zwykłego „Dzień dobry” a skończyło na oglądaniu dłońmi moich grzybów przez niewidomych i tłumaczeniu głuchoniemym na migi „co ten Pan robi w lesie”. Po tak oryginalnym kontakcie z cywilizacją, oddaliłem się w las miło żegnany przez uczestników wycieczki 🙂
Mogiła była moim punktem orientacyjnym i bez mapy wiedziałem, że muszę się nieźle sprężyć, by o sensownej porze dotrzeć do jakiejś stacji PKP. Mapa którą miałem, zaczynała się dopiero od miejscowości Łucznica a najbliższa stacja to Zabieżki. Postanowiłem nie obchodzić już wiosek lasem i pójść najkrótszą drogą.
Na rozstaju dróg minąłem jeszcze jedną pamiątkę z ostatniej wojny – głaz upamiętniający miejsce koncentracji partyzantów przed akcją „Burza”.
W Łucznicy trafiłem na otwarty lokalny sklepik „Bartuś”. Z początku nie wiedziałem, gdzie jest wejście.
W otwartych drzwiach wisiała zasłonka, kryjąc szczelnie wnętrze. Choć byłem najedzony jeżynami, postanowiłem skorzystać z okazji i nabyć coś do jedzenia. Przepędzając spod nóg biegające wokół kury, uchyliłem zasłonkę i nieśmiało wszedłem do środka. Sprzedawczyni była chyba tak samo zmieszana jak ja, widząc kogoś obcego do tego „dziwnie” ubranego. Raczej zna wszystkich swoich klientów. Kupiłem w końcu parę imitacji pierniczków alpejskich i słone paluszki, by skonsumować je na miejscu pod wiatą przed sklepem. Choć nie palę, od razu urzekły mnie tu kafle od pieca służące za oryginalne popielniczki dla klientów 😉
Przez kilkanaście minut obserwowałem tubylczą ludność odwiedzającą „Bartusia”. W niedzielne popołudnie ruch w sklepie był imponujący – lokalni starsi rowerzyści napędzani tanim winem, ich młodsi odpowiednicy na skuterach zasilani piwem i nastoletnie dziewczyny z lodami i Colą, które miały takie sylwetki, że po ich zjedzeniu pewnie już pękły 😉
Wkrótce ruszyłem dalej znów zaszywając się w lesie. Droga wiodła przez tereny, które gdyby nie susza, byłyby nie do przejścia. Niedaleko za Łucznicą, po marszu przez las na przełaj, trafiłem na skrzyżowanie, gdzie postanowiłem trochę odpocząć. Przysiadłem sobie w słońcu studiując mapę, gdy drogą przejechał rowerzysta. Wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem o mało nie spadł z roweru. Za minutę wracał tak samo się przyglądając. Po kolejnej minucie jechał trzeci raz już z widoczną w oczach chęcią nawiązania rozmowy. Podjechał i zapytał z uśmiechem – „Survival, ASG, poszukiwanie skarbów czy turystyka piesza?” Odpowiedziałem od niechcenia, że wszystkiego po trochu 😉 On na to ucieszył się, że w końcu spotkał kogoś o podobnych zainteresowaniach.
Przedstawił się, jako M. i opowiedział trochę o sobie. Okazało się, że mieszka w tych okolicach, też lubi wędrować po lasach, interesuje się historią i lubi przyrodę. Pogadaliśmy tak z kilkanaście minut i jako przedstawiciela miejscowej ludności spytałem go o drogę, na co stwierdził, że jedzie akurat w tym kierunku co ja więc kawałek mnie poprowadzi. Ubolewał, że trudno mu znaleźć towarzysza wypraw więc poleciłem mu forum np. bezodpoczynku.pl lub reconnet.pl Fajnie nam się rozmawiało i w końcu doszliśmy razem ponad 5km aż do Zabieżek, które wraz z Powiatem Otwockim i Gminą Osieck powitały nas znakiem kilkakrotnie przestrzelonym z broni kalibru 9mm. Co ciekawe, około 300m za znakiem, na linii strzałów stoją zamieszkałe domy. Nie była to pamiątka z wojny, a raczej efekt wygłupów jakiś zbójów 🙂
Na stacji w Zabieżkach pożegnaliśmy się z przypadkowym kolegą licząc, że kiedyś spotkamy się może na szlaku lub chociaż na którymś forum.
Wyprawa pod względem grzybowym nie wyszła, bo zbiór ledwie zasłonił dno w moim „koszu”, ale okolica jest ciekawa i z pewnością tam wrócę, tym razem koniecznie z dokładną mapą.
Permalink //
Dobra relacja z fajnego wypadu 🙂
Pozdrawiam
Permalink //
Dzięki, szkoda tylko że ciągle brakuje czasu na te wypady i relacje…
Permalink //
Ciekawą miałeś tą wyprawę i to spotkanie w terenie 🙂 Parę razy przesładzałem przez tą okolicę ale nie słyszałem żeby na stacji Garwolin zatrzymywały się pociągi 🙂
Pozdrawiam
damian ostatnio opublikował…Otwarte wycieczki Ornitologiczne…, EDP (43)
Permalink //
Pierwszy raz w życiu jechałem pociągiem z Warszawy w tamtym kierunku. Kupiłem normalnie bilet do Garwolina więc pociąg musiał się zatrzymać choćby ze względu na mnie, choć jeszcze ze trzy osoby wysiadły 😉
Permalink //
A w stronę Siedlec jechałaś pociągiem na jakąś wyprawę ??
damian ostatnio opublikował…Jak i czym dokarmiać ptaki ( 48 )
Permalink //
Bardzo dobra relacja. Rozbudziłeś moją wyobraźnię w kwestii spania w lesie ot tak, bez niczego… 🙂 Ja potrzebuję trochę „oswajać” teren skromnym zadaszeniem z poncha.
Ścieżka dydaktyczna przygotowana naprawdę elegancko, nigdy takiej nie widziałam, jestem szczerze zdumiona. Przede wszystkim niesamowicie praktyczna – nie opowiastki o jakichś tam tworach, których nie jesteśmy w stanie zobaczyć na własne oczy, tylko proste, zwyczajne pokazanie różnic międzygatunkowych w drzewostanie podparte naocznym przykładem. No super po prostu, oby więcej takich idei 🙂
Zdjęcia, jak zwykle, bardzo ciekawe 🙂
Pozdrawiam 🙂
niszka ostatnio opublikował…Wagary w Dolinkach Krakowskich
Permalink //
Przed spaniem pod chmurką, szczególnie już jesienią, polecam sprawdzić dokładną prognozę pogody. Nocny deszcz lub rosa przy temperaturze kilku stopni może być niezapomnianą przygodą 😉 Można też poczekać na pogodne zimowe noce, ale wtedy musi być solidny śpiwór. W tym roku planuję się też zaopatrzyć w kominiarkę bo najbardziej marźnie to co wystaje ze śpiwora – nos i policzki.
Na tej ścieżce dydaktycznej zrobiłem mało zdjęć, ale z ciekawych rzeczy były jeszcze modele przekrojów glebowych grądów i łęgów zrobione w oszklonym wykopie.
Permalink //
Niesamowite miejsce, naprawdę warto się tam wybrać.
Permalink //
Cudowne miejsce:) bardzo dobra strona będę częstym gościem:) pozdrawiam
Permalink //
Haa haa fajny tekst. Interesujacy. Jestem mieszkanka tych terenow i zgadzam sie ze w okolicy sa miejsca warte zobaczenia. Jesli chodzi o stacje Garwolin to de fakto jej nie ma bo pociag zatrzymuje sie w Rudzie Talubskiej. A i jeszcze jedno jak to na wsi sklep jest praktycznie glownym miejscem spotkan i pogadanek i nie powiem nie bardzoi sie spodobalo jak opisales tutejsze dziewcyny i niby pijacych panow
Permalink //
Garwolin jest stacją na której jeszcze „parę” lat temu zatrzymywały się nawet pociągi pospieszne i jak najbardziej jest to miejsce, w którym do pociągu wsiada wiele osób, stacja znajduje się w rzeczywistości w miejscowości Wola Rębkowska, więc „tutejsza” najwyraźniej nie do końca jest tutejsza lub ja nie rozumiem co miało znaczyć „Jesli chodzi o stacje Garwolin to de fakto jej nie ma bo pociag zatrzymuje sie w Rudzie Talubskiej” 😉
Permalink //
Mieszkam tam! Jest tam sporo terenu do wedrowek. Moze kiedys sie tam jeszcze spotkamy
Permalink //
z przyjemnoscia przecztalem po latach
m