Noc była ciężka, lało bardzo mocno. Gdy Vagabundogi spały w namiocie a Jarek pod szczelną plandeką, ja walczyłem z zalewającą mnie wodą. Niestety moje poncho okazało się mniej szczelne niż w poprzednich sezonach. Zimą zalałem je w garażu niechcący rozpuszczalnikiem i odkleiły się taśmy uszczelniające szwy dookoła kaptura. Leżąc, akurat kaptur miałem teraz na wysokości pasa i woda kapała wprost na mnie. Obudziłem się o świcie z takim uczuciem, jakie miałem chyba 30 lat temu, gdy zlałem się ostatnio w pieluchę – ciepło i mokro. Śpiwór nie pozwolił na wychłodzenie organizmu, ale niestety wodą nasiąknął. Deszcz nie przestawał lać. Uznałem, że już nic nie poradzę i zmusiłem się do zaśnięcia.
Gdy obudziłem się ponownie, wciąż lało, zbliżało się już południe i nadal wszyscy spali. Postanowiłem, że ktoś musi wstać pierwszy, już najwyższa pora. Wyczołgałem się z mokrego śpiwora, założyłem na szczęście suche buty i zacząłem krzątać się po okolicy szukając czegoś suchego na rozpałkę. Jeszcze trochę padało, ale Adrian puścił z namiotu na zwiady K-lifa, który od razu pomógł mi w zbieraniu gałęzi 🙂 Po jakimś czasie pojawiła się reszta ekipy. Z zapałem wszyscy zajęli się łupaniem drewna na ognisko. Okazało się, że jednak deszcz był tak intensywny, że wszystkim dał się we znaki. Na szczęście 25 metrów sznurka, które wziąłem okazało się wystarczające do rozwieszenia wszystkich przemoczonych rzeczy.
Po rozpaleniu ogniska około godziny 13, wszyscy zjedliśmy późne ciepłe śniadanie – zupki, fasolkę i kiełbasę. Wyszło słońce i wszystko ładnie schło. Adrian, Filip i K-lif planowali drogę powrotną a ja z Jarkiem szykowaliśmy się do dalszej wędrówki.
Ubiliśmy z Vagabundogami dobry interes – w zamian za przemoczony chleb i bezcenną czystą wodę oddaliśmy im reklamówkę śmieci do utylizacji w najbliższym cywilizowanym miejscu 😉 Zostało nam 1.5 litra wody sklepowej i 3 litry deszczówki zbieranej z tarpu Jarka w czasie ulewy. To musiało nam wystarczyć na 3 dni.
Pożegnaliśmy się serdecznie planując już kolejną wyprawę. Vagabundogi ruszyły przez Puszczę w kierunku PKP. Ja z Jarkiem jeszcze uprzątnęliśmy obóz i też niebawem wyruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Ten dzień zaczęliśmy bardzo późno i plan marszu mieliśmy skromny – okolice dawnego Tartaku Bolimowskiego w kierunku Woli Szydłowieckiej, gdzie toczyły się najcięższe walki na terenie Puszczy Bolimowskiej w czasie I Wojny Światowej.
Zacząć musieliśmy od sforsowania Jangcy, która dzięki zaporze bobrów miała w tym miejscu około 8-10 metrów szerokości. Musieliśmy się trochę cofnąć jej wąwozem. Tu znaleźliśmy olchę nadgryzioną przez bobra na wysokości 2.5 metra. Bestia miała tyle wzrostu, albo skrzyżował się z wiewiórką, albo miał skrzydła – strach spotkać w nocy coś takiego…
Rzeczkę udało nam się przekroczyć 2-metrowym skokiem kilkadziesiąt metrów powyżej. Dalej ruszyliśmy mało uczęszczaną drogą biegnącą prosto w kierunku Tartaku.
Naszym celem było mauzoleum niemieckich żołnierzy z II Wojny Światowej. Idąc leśnym duktem znów słyszeliśmy okrzyki godowe koziołka, który wkrótce przeskoczył nam drogę. Zanim wyjąłem aparat, ukazało się jeszcze całe stado saren, za którymi podążał, ale one też nie zaczekały na sfotografowanie.
Skręcając w kierunku Joachimowa, trafiliśmy przypadkiem na ścieżkę edukacyjną przygotowaną przez Zarząd Parku. Z kilku tablic informacyjnych dowiedzieliśmy się trochę o lokalnej faunie i florze oraz poznaliśmy leśne szkodniki. Niebawem dotarliśmy do asfaltowej drogi i ukazała nam się kamienna budowla – zbiorowa mogiła hitlerowskich żołnierzy całkiem słusznie ekshumowanych z warszawskich Powązek.
Większość pogrzebanych zginęło w trakcie Powstania Warszawskiego, ale są tam również ofiary lat okupacji i nawet lat powojennych 1946-1948, zapewne jeńcy lub ciała znalezione w trakcie odgruzowywania Warszawy.
Zapewne niewiele osób odwiedzających to miejsce wie, że opodal w lesie znajdują się jeszcze zbiorowe mogiły z I Wojny. Dziś trudno je znaleźć, ale uważne oko je wypatrzy. Jest to kilka okrągłych ziemnych kopców średnicy około 10 metrów. Wystają nad ziemię zaledwie 30-40 centymetrów i trudno je dostrzec wśród runa leśnego. O ciężkich walkach w tej okolicy świadczą leżące na powierzchni ziemi skorupy wielkokalibrowych pocisków artyleryjskich.
Po obejrzeniu okolicy ruszyliśmy dalej w las szukając powoli miejsca na biwak. Było już późne popołudnie. Od naszych żon telefonicznie otrzymaliśmy sprzeczne prognozy pogody 😉 Biorąc pod uwagę minioną noc, woleliśmy przygotować się na najgorsze – burzę z piorunami… Miejsce na biwak znaleźliśmy tuż przy bagnie nazwanym na mapie jako „Kacza Szyja”. Kaczka pasuje do bagna, ale dlaczego akurat jej szyja?
Szybko się zachmurzyło i nawet wydawało nam się, że już grzmi więc raz dwa rozłożyliśmy tarpy na bagiennym pobojowisku z I Wojny i czekaliśmy na rozwój sytuacji. Dookoła znajdowały się zalane wodą okopy i ziemianki.
Jarek wziął się za szukanie suchych drzazg rozłupując martwe konary. Doskonale mu to szło jego własnoręcznie wykonaną survivalową siekierką. Mając niestety tylko nóż, zająłem się ich struganiem na wiórki do rozpalenia ognia.
Tego dnia wszystko było totalnie przemoczone, ale eksperymentowaliśmy z chińskim krzesiwem i krzesiwem z pilnika, również z Jarka manufaktury, które kolejny raz okazało się niezawodne w połączeniu ze zwęgloną bawełną.
O zmroku zaczęliśmy gotowanie. Jarek skonsumował zupkę, a ja ugotowałem resztę kaszy gryczanej i dodałem do niej tuńczyka w oleju. Eksperymentalne danie moim zdaniem było smaczne i pożywne, ale mój towarzysz się nie chciał skusić na nawet spróbowanie 😉 Lubię sobie w terenie zjeść coś, czego na co dzień nie jadam. Na deser oczywiście była herba, która stała się już naszym rytuałem.
Deszcz jednak nie padał. Posiedzieliśmy chyba do 22 przy ognisku i poszliśmy do śpiworów chcąc zregenerować siły na jutrzejszy dłuższy marsz. Napalony koziołek znów nas namierzył i pokrzykiwał coraz bliżej obozu, jednak z zaśnięciem na Kaczej Szyi nie mieliśmy problemu.
Permalink //
Zastanawia mnie kwestia… jakbym był z Wami, czy otrzymalibyśmy trzecią wersję prognozy od mojej żony. 😀
Permalink //
Pewnie była by trzecia wersja: „czasem słońce, czasem deszcz” 🙂
Permalink //
O proszę, dawno w Joachimowie nie byłem… 3 lata, Widzę że trochę odnowili tablice, bo ostatnio jak byłem to tablic prawie wogóle nie było… 🙁
Lupus84 ostatnio opublikował…VAGABUNDOG.PL
Permalink //
Hej,
powiem Ci, Dawidzie, że fajnie tak wejść na stronę i siedząc wygodnie w fotelu, popijając gorącą herbatę ze śnieżnobiałego kubka z fikuśnym logiem, poczytać o wielkiej wyprawie i poczuć, jakby się tam było razem z Wami 🙂
Chociaż zauważyłem, że chyba jednak zaczynam powoli się starzeć (mimo młodego wciąż – wg mojego odczucia – wieku) 😉 Np kiedy koleżanka opowiadała mi z wypiekami na twarzy, jak podczas podróży autostopem do krajów arabskich uciekała – wraz z grupką znajomych – od oddziałów rebelianckich posiadających kilka rodzajów uzbrojenia, z coraz większym uznaniem spoglądałem na swój ulubiony, wcześniej wymieniony, śnieżnobiały kubek. I zamiast chęci wyprawy wraz z nią, odczuwałem nieodpartą chęć głębszego usadowienia się w fotelu 😀
Także – kontynuuj proszę swoje wpisy tutaj. Ze sporą przyjemnością udam się w kolejną podróż wraz z Wami. Nie osierocając swojego śnieżnobiałego kubka i nie wstając z wygodnego fotela 😉 (To chyba właśnie magia programów Cejrowskiego, nie sądzisz? 😉 ) Ale mojego brata może i byście namówili 😀
Pozdrawiam:
Kamil K. Łapiński
PS. Świetny pomysł z umieszczeniem zdjęć! Niemal czuć ten zapach liści i świeżo ugotowanej strawy 😉 Jestem też pod olbrzymim wrażeniem własnoręcznie wykonanej siekierki… Jak z opowiadań Andrzeja Pilipiuka o neandertalskich plemionach 😉
Permalink //
Aaale super wyprawa, i to na terenach niedaleko Warszawy. Dawno już nie biwakowałam, chętnie poczytam Wasze wpisy i może wybiorę się z psem którymś tropem. Ahoj, przygodo!