W końcu znalazłem chwilę czasu na relację niedawnej z czterodniowej wyprawy w góry. Wraz ze znajomymi z forum bezodpoczynku.pl na zaproszenie założyciela forum pochodzącego ze Śląska, wybrałem się w Beskidy. Była to moja pierwsza poważniejsza wyprawa górska. Wcześniej były to tylko najwyżej kilkugodzinne wycieczki z Zakopanego w tłumie turystów. Tym razem miało być inaczej, start – Węgierska Górka, a dalej, gdzie nogi poniosą…
Po kilkutygodniowych naradach na forum, uzgodniliśmy, że w podobnym składzie, jak poprzednio dojedziemy do Katowic, skąd Krzysiek poprowadzi nas dalej. W związku z moim przewlekłym brakiem czasu na cokolwiek, nie uśmiechała mi się nocna 9-godzinna podróż pociągiem, więc podjąłem się jechać 5 godzin samochodem i zebrać resztę ekipy po drodze.
Dojazd
Noc przed wyjazdem była oczywiście bardzo krótka. Emocje nie dawały zasnąć i spałem w końcu tylko 4 godziny. Wyruszyłem z domu w piątek o 4 rano. Z Warszawy miałem zabrać Adriana z naszym czworonożnym towarzyszem wypraw K-lifem. Gdy zajechałem na umówione miejsce, okazało się, że jeszcze nie wyszli z domu bo źle się dogadaliśmy. Korzystając z kwadransa czasu, pospacerowałem po parkingu dobudzając się jeszcze porannym chłodem. Wkrótce pasażerowie się zjawili. K-lif bez namawiania wskoczył do bagażnika i ruszyliśmy do Mszczonowa po Lupusa. Piotrek, zwany właśnie Lupusem, czekał już na miejscu i we czterech ruszyliśmy do Tomaszowa po Jarka. W Tomaszowie czekaliśmy tylko chwilę na pociąg, którym dojechał Jaro. Byliśmy już w komplecie i mieliśmy już dotrzeć prosto do Katowic.
Okazało się jednak, że nie było tak prosto. Niestety posłuchałem podpowiedzi GPS, którym obdarowała mnie kilka lat temu TP S.A. a który nie był aktualizowany. Mieliśmy przez to nieplanowaną wycieczkę krajoznawczą po wsiach i lasach województwa łódzkiego, która przedłużyła nam podróż o godzinę. Na prostą trasę wyjechaliśmy dopiero w Piotrkowie.
Bez szczególnych przygód dotarliśmy do Katowic. Oczekujący nas Krzysiek zorganizował miejsce do zaparkowania samochodu i ruszyliśmy przez miasto na słynny już nowy dworzec PKP w Katowicach. Tu miała do nas dołączyć jeszcze jedna osoba – Kasix, której nikt jeszcze nie znał, bo pojawiła się na forum tuż przed wyprawą i miała jako jedyna reprezentować drugą płeć. Okazało się, że już na nas czekała, choć do końca nie wierzyliśmy, że się zjawi 🙂 Po zaopatrzeniu się w bilety, ruszyliśmy na peron na pociąg do Węgierskiej Górki.
W pociągu
Można powiedzieć, że przygoda zaczęła się już właśnie w pociągu. Piątkowy skład opóźniony podobno o kilka godzin był zatłoczony i tak duszny, że można go było porównać spokojnie do pociągów w Indiach czy Bangladeszu. Jechaliśmy niezwykle powoli i bez wentylacji, jakby okrutne Koleje Śląskie chciały sprawdzić ile pasażerowie są w stanie wytrzymać…
Towarzystwo w naszym otwartym przedziale też nie było byle jakie. Wszystkich zabawiał podchmielony starszy góral, podsumowujący głośno ogólną sytuację na naszej „zielonej wyspie”. Spokój na chwilę zakłócili dwaj osobnicy z wyrokami wytatuowanymi na twarzy, wykrzykując, że mają sepsę i pozdrawiających siedzące „panie pingwiny” w habitach. Ich „sepsa” sprawiła, że chociaż oni mięli odrobinę luźniej a ich podbite oczy świadczyły, że taka metoda podróżowania nie zawsze się sprawdza. Na uwagę zasługuje też klamra od pasa jednego z nich. Choć był wzrostu raczej dziecięcego, przy pasie miał gigantyczną klamrę rozmiarów tarczy krzyżowca. Obrazkami na klamrze mógłby z pewnością konkurować też ze słynną tarczą Achillesa 😉 W miarę podróży i rosnącej w pociągu temperatury, atmosfera też stawała się nerwowa. Nawet łagodny K-lif tracił do niektórych cierpliwość…
Węgierska Górka
W końcu dotarliśmy do Węgierskiej Górki – pierwszego etapu naszej wyprawy. Było już około godziny czternastej.
Stacyjka nie wyglądała urzekająco, ale i tak mieliśmy ruszyć w las. Po drodze zrobiliśmy jeszcze przystanek pod lokalnym sklepem dla uzupełnienia prowiantu i ruszyliśmy na szlak. W stóp Beskidów powitała nas rzeka Soła na wysokości około 450 m n.p.m. Dalej miało być już tylko pod górę…
Płytka górska rzeka aż prosiła się, żeby do niej podejść i zamoczyć chociaż dłoń.
Wkrótce przekroczyliśmy most i ruszyliśmy w górę, na razie chodnikiem z kostki. Wszyscy dyskutowali, żartowali i ogólnie było wesoło. Po kilkudziesięciu metrach chodnik się skończył i weszliśmy w las podążając szeroką drogą wciąż pod górę. Powoli nasza grupa zaczęła się rozciągać, przycichły dyskusje i każdy szedł w milczeniu… Ścieżka pięła się w górę, nie było kawałka płaskiego terenu. Nie wiem, jak inni, ale czułem, że moje serce pracuje już na najwyższych obrotach, zaczyna brakować tchu. Przez chwilę zadałem sobie nawet pytanie – Co ja tu robię? Jednak nizinny organizm nie powinien się tak forsować 😉 Większość z nas zaczęła sobie przypominać o niewyspaniu, głodzie, dawnych kontuzjach, siedzącej pracy itp. Tylko Krzysiek i Kasix parli do przodu. Ja starałem się po prostu nie paść i iść, aby do góry 🙂 Gdy dotarliśmy do pierwszej polany w okolicy wsi Chupki po przebyciu około 150 metrów wysokości, padliśmy wprost na ścieżce…
Oddech złapany po pierwszym ciosie od Beskidu Śląskiego nie trwał długo. Dalej zaczęła się droga po kamieniach i korzeniach. Coraz częściej się zatrzymywaliśmy, by nie tracić się z oczu. Minęliśmy wiszące powyżej nas skałki Świniarka. Normalnie poszedłbym je zobaczyć z bliska, ale tu każdy krok kosztował zbyt wiele wysiłku… Mijając kilka strumyków wypływających ze zbocza mogliśmy się chociaż odrobinę schłodzić. Po pokonaniu około 500 metrów wysokości od Węgierskiej Górki stanęliśmy ponad lasem i zobaczyliśmy pierwszy prawdziwie górski widok.
Glinne
Podchodząc jeszcze kilkadziesiąt metrów, niedaleko szczytu Glinne, zaczęliśmy się rozglądać za miejscem na obóz. Nie było sił, aby iść dalej i chcieliśmy zostać na szczycie na noc by nie narażać się na możliwą burzę. Każdy znalazł dla siebie miejsce na budowę schronienia choć okazało się, że będziemy dzielić teren z tubylcami – kleszczami. Co dziwne, okazało się, że każdy z nich wyglądał, jakby był z jakiegoś innego podgatunku.
Niektórzy z nas mieli namioty, inni tarpy. Tym razem zabrałem do przetestowania w terenie jednoosobowy namiot tunelowy.
Po rozbiciu obozu wreszcie rozpaliliśmy niewielkie ognisko i mogliśmy coś zjeść. Tym razem Jaro zaplanował ucztę. Poprzednio był królik, a tym razem coś konkretniejszego – dwa kilo wieprzowej szynki z tłuszczykiem 😉 Wspólnie podzieliliśmy mięso na zwalonym pniu bez zbędnych ceregieli na około 2-centymetrowe kotlety. Marynowanie w gotowej przyprawie, z powodu braku naczyń, przeprowadziliśmy w zwykłej reklamówce 😉
Mięso piekliśmy po prostu na patykach a potem na płaskim kamieniu w ognisku. Oba sposoby się sprawdziły a pieczyste smakowało wybornie zwłaszcza po tak męczącym dniu. Tradycyjnie była również kiełbasa, która zawsze w terenie ma szczególny smak.
Pojedliśmy, pogadaliśmy przy ognisku i znużeni przeżyciami wkrótce zaszyliśmy się w śpiworach regenerując siły na kolejne dni…
Z nadmiaru wspomnień znów wyprawę opiszę w odcinkach 😉 Materiał zdjęciowy tym razem może wyglądać ubogo, ale na koniec serii zmontuję film z całego wypadu więc proszę Was o cierpliwość 🙂
Permalink //
czekamy na więcej 🙂
Permalink //
Ciąg dalszy relacji już jest 😉
Permalink //
Każdy Twój wpis czyta się wyjątkowo przyjemnie 🙂 Dobrze, że dzielisz relacje z wypraw na odcinki – ciekawie piszesz, więc im więcej szczegółów tym lepiej 🙂
Co do kleszczy, to też zauważyłam, że są różnorakie – najświeższe dwa, jakie złapałam, miały zupełnie inną wielkość (a jadły mnie tak samo długo ;)) i barwę.
Parokrotnie we wpisach powołujesz się na to jedno konkretne forum – aż tam kiedyś zajrzę, bo widzę, że fajni ludzie się tam zaczepili 🙂
Pozdrawiam serdecznie 🙂
niszka
niszka ostatnio opublikował…Mój drugi „pierwszy raz” 🙂
Permalink //
Cieszę się, że Cię zainteresowały moje relacje. Na początku chciałem pisać zwięźle, ale za każdym razem tyle jest do opowiedzenia, że wychodzi w odcinkach 😉
W Polsce jest podobno 60 gatunków kleszczy więc jeszcze nie jeden nowy Ci się trafi.
Forum bezodpoczynku.pl jest otwarte dla wszystkich, łączy nas pasja, zapraszamy 😉
Permalink //
Cześć! Jak sprawuje się ten jednoosobowy namiot tunelowy na takich wyprawach? Będę wdzięczny za kilka słów twojej opinii.
Pozdrawiam
Jaca
Permalink //
Doskonale, przede wszystkim dzięki niewielkiej masie i wymiarom. Polecałbym jednak raczej dla osób niezbyt wysokich. Mam 175cm wzrostu i sądzę, że ktoś wyższy miałby już w tym namiocie za ciasno.