Drugi dzień w Beskidach przywitał nas ładną pogodą. Celem dnia była Barania Góra. W nocy trochę pokropiło, ale już z samego rana słońce zaczęło przygrzewać a w namiocie zrobiło się ciepło. Zbyt szczelnie zamknąłem swoje schronienie i chyba trochę przydusiłem się wydychanym dwutlenkiem węgla. Obudził mnie ból głowy a oddychałem jak ryba wyjęta z wody. Namiot się sprawdził co do ochrony przed deszczem, jednak mała kubatura ma swoje szczególne właściwości. Tunel łatwo ogrzać własnym ciałem, co szczególnie ważne jest zimą. Latem trzeba jednak pozostawić wentylację. Następnym razem zapnę tylko moskitierę a poszycie zostawię uchylone.
Wietrząc namiot, na razie nie wstawałem czekając na jakieś odgłosy porannej aktywności towarzyszy wyprawy. Chyba wszyscy myśleli jak ja 😉 Zbierali siły na kolejny ciężki marsz i nikt nie wstawał… W końcu pojawił się Piotrek z kamerą a Adrian puścił z namiotu K-lifa. Wszyscy po kolei wstawali i szykowali się do śniadania. Mi osobiście nie chciało się jeść po wczorajszej mięsnej uczcie więc skusiłem się tylko na poranną kawę 3w1 z zapasów Piotrka.
W drogę
Wszyscy po śniadaniu zebrali obóz i stanęli gotowi do drogi z zamiarem zdobycia Baraniej Góry i ambicjami dalszego nocnego marszu.
Szczyt Glinnego (1034m n.p.m.) zdobyliśmy świeżymi siłami w kilka minut. Zaskoczył mnie w tym miejscu brak lasu. Dopiero później dowiedziałem się z tablic informacyjnych, że to efekt huraganowych wiatrów i plagi korników panującej od lat w tym rejonie.
Schodząc z Glinnego poza szlakiem wypatrzyłem dziwny kamienny krąg. Tym razem było z górki więc trochę zboczyłem z kursu nie mogąc sobie odmówić obejrzenia tajemniczego obiektu z bliska. Znajduje się tuż przy miejscu oznaczonym na mapach jako Polana Cebula, u źródeł rzeczki Przybędza.
Nie udało mi się znaleźć żadnych informacji na jego temat. Kształt ma mniej więcej okrągły o średnicy około 4-5 metów i jest widoczny na zdjęciach satelitarnych. Można się tylko domyślać, że to ruiny jakiejś chaty, ale nie było widać żadnego wejścia. Możliwe też, że jest to jakiś wojenny cmentarzyk lub samotna mogiła…
Nie wiem, czy reszta ekipy zwolniła czekając na mnie, czy zbierając siły na koleją górę, ale zaraz wróciłem na szlak i ich dogoniłem. Po kilkunastu minutach stromego podejścia doszliśmy do Hali Radziechowskiej, gdzie zrobiliśmy sobie z Piotrkiem „odpoczynkowe” zdjęcia 😉
Magurka Radziechowska i Wiślańska
Za chwilę dogoniliśmy towarzyszy, którzy dotarli już na szczyt Magurki Radziechowskiej (1108m n.p.m.) Wystające skały zrobiły wrażenie na podróżnikach z płaskiego Mazowsza i Ziemi Łódzkiej 😉
Tu dałem się ponieść tradycji wędrowców i dołożyłem kamień na stosie złożonym przez poprzedników, podwyższając szczyt Magurki Radziechowskiej o nasze 4-5 centymetrów 🙂
Kawałek dalej czekały na nas kolejne skalne atrakcje. Tym razem Piotrek w imieniu grupy zdobył szczyt 🙂 Pod tą skałą zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek. Słońce zaczęło przygrzewać a tu kusił przyjemny cień. Adrian niespodziewanie obdzielił wszystkich pomarańczami, które tak, jak na naszym zimowym wypadzie, wszystkim spragnionym smakowały jak pierwszy raz w życiu… Mieliśmy już niewielkie zapasy wody na parę łyków.
Po krótkim wypoczynku czekało nas kolejne podejście, tym razem około 30 metrów na Magurkę Wiślańską (1140m n.p.m). Poszło w miarę łatwo, ale kolejny odpoczynek na szczycie wyszedł jakoś sam, gdy znalazł się kawałek cienia pod świerkami i trochę miękkiej trawy 🙂
Na szlaku zrobił się ruch, minęła nas gimnazjalna wycieczka i kilka innych osób. Dalej czekało nas zejście do Przełęczy nad Roztocznym (1058m n.p.m.) i ostateczny „szturm” na Baranią Górę (1220m n.p.m.). Droga w dół była odpoczynkiem przed tym, co miało być dalej.
„Atak” dzikich pszczół
Nasza grupa ze zmęczenia rozciągnęła się na kilkadziesiąt metrów. Perspektywa bliskiego wejścia na Baranią Górę jednak nas napędzała. Powoli, ale bez zatrzymywania parliśmy do przodu. O dziwo dotrzymywałem tempa Krzyśkowi i szedłem tuż za nim, jako drugi.
Nagle usłyszałem od tyłu okrzyk Piotrka – „Spier…lamy!!!”. Krzyknął tak wyraźnie i donośnie, że obejrzeli się również obcy ludzie na szlaku. Odwróciłem się i zobaczyłem nad Piotrkiem olbrzymi rój pewnie kilkuset dzikich pszczół. Leciały w górę szlaku prosto na nas. Krzysiek spytał co się dzieje. Wszystko działo się w ułamkach sekund. Powtórzyłem tylko „spier…lamy!!!” i wyrwałem do przodu jednocześnie pochylając się i zasłaniając głowę w oczekiwaniu na pierwsze żądła. Wszyscy skakali po szlaku w górę jak jakieś kozice. Nawet para starszych ludzi, która była przed nami. Pszczoły tymczasem poleciały wgłąb doliny nie zawracając sobie głów wędrowcami. Spodziewanego ataku nie było.
Przez te kilka sekund pokonaliśmy kawał stromego szlaku i po wszystkim trochę się uśmieliśmy. Wszyscy chcieli być już jednak na szczycie i odpocząć tam więc się nie zatrzymywaliśmy. Ten nagły zryw sprawił, że znów serce o mało mi nie wyskoczyło, a zmęczenie czułem aż we wnętrznościach…
Barania Góra
Po kilkunastu minutach dalszego forsownego wspinania w południowym słońcu, w końcu dotarliśmy na szczyt Baraniej Góry. Trochę inaczej go sobie wyobrażałem. Zamiast skalistej grani, zobaczyłem szkaradną żelazną wieżę a pod nią tłum turystów pieszych i rowerowych. Przyzwyczaiłem się do samotnego błąkania po lasach, ale trudno – gór widocznie nie można mieć tylko dla siebie.
Wieże zbojkotowałem nie wchodząc na nią, tym bardziej, że był na niej tłum ludzi. Bardziej zaciekawił mnie betonowy obelisk z czasów Austro-Węgier. Nie było na nim żadnych napisów, czy znaków.
Aby go sfotografować, położyłem się pod wieżą i o mało nie zostałem rozdeptany przez osoby schodzące z niej. Czy trzeba było w takim miejscu stawiać to żelastwo? Ciekawe, jak na niej jest w czasie burzy 😉 Rozłożyliśmy się na jakiś czas na uboczu tłumu by zregenerować siły do dalszej drogi.
Niestety nie mogliśmy pozwolić sobie tutaj na biwakowanie, nie mieliśmy już wody. Dopiero w oddalonym o około 2 km schronisku mieliśmy uzupełnić zapasy. Ruszyliśmy więc dalej, nareszcie z górki.
Teren stał się podmokły. To gdzieś tu znajdują się źródła Wisły, na mapie oznaczone, jako Wykapy Czarnej Wisełki. W jednym ze źródlisk wypatrzyłem ciekawą „wysepkę”. Sama wysepka była naturalna, ale „skałę” chyba ktoś dołożył. Wyszedł ciekawy krajobraz 🙂 Droga w dół dała nam takiego rozpędu, że niemal biegliśmy po kłodach i kamieniach.
Mijaliśmy liczne strugi wypływające z lasu. Przy jednej z nich zatrzymaliśmy się dla ochłody i napojenia K-lifa. Jeden z nas, schylając się nad strumykiem, miał garderobiany wypadek – ze spodenek zrobiła mu się krótka spódniczka z wycięciem z tyłu sięgającym prawie do pasa. Ubaw był niesamowity 😉
Schronisko Na Przysłopie
Niebawem dotarliśmy do schroniska Na Przysłopie, gdzie wszyscy nabyli coś chłodnego do picia. Znaleźliśmy również miejsce na ognisko i popołudniowy odpoczynek przed planowanym nocnym marszem. W komplecie z miejscem na ognisko, dostaliśmy ze schroniska worek na napotkane śmieci do posprzątania szlaku na dalszej trasie. Jaro poprowadził szkolenie z rozpalania ognia krzemieniem i krzesiwem kowalskim. Głównym słuchaczem była Kasia, ale w końcu wszyscy na zmianę krzesali iskry 🙂
Zasiedliśmy przy ognisku, a raczej padliśmy bardziej w poziomie. Piekliśmy kiełbasę a nawet tosty z serem. K-lif chociaż też zmęczony, pozował do zdjęć zaniepokojony, gdy Adrian znikał chociaż na chwilę z pola widzenia.
Tuż przed zmrokiem dołączyła do nas kilkuosobowa grupa wolontariuszy prowadzących akcję Czyste Góry, Czyste Szlaki. Wyjaśniło się, skąd wzięły się w schronisku specjalne worki na śmieci 🙂 Wymieniliśmy się z nimi doświadczeniami wędrowców, a gdy zrobiło się już ciemno, przy świetle latarek spakowaliśmy obóz…
Relację z nocnego marszu, zgubienia szlaku, brodzenia w błocie w ciemnościach i czekania na wschód słońca, napiszę za parę dni 😉
Permalink //
Oj działo się, działo 🙂
Permalink //
Fajny opis. Dzięki niemu muszę wprowadzić u siebie parę korekt – choćby dotyczących średnicy badanego przez Ciebie kamiennego kręgu. Ja mu domyślnie nadałem 10m średnicy 😀
A od siebie dodam, że kawa 3w1 była o smaku orzechowym. Miód w gębie. 🙂
Permalink //
Widzę, że bardzo lubisz wyjątkowo aktywny wypoczynek. To się chwali.
Życzę dalszych udanych wypraw!