Nocny marsz po górach i oczekiwanie na świt

Po wieczornym ognisku , gdy było już całkowicie ciemno, ruszyliśmy w nocny marsz. Dopiero teraz do mnie dotarło, że na prawdę będziemy iść górskim szlakiem w środku nocy. Krzysiek nas uprzedzał o takich planach, ale przez zmęczenie, jakoś o tym do tej pory nie myślałem. Po całonocnej wędrówce, mieliśmy powitać świt na Kiczorach (989m n.p.m.) Wszyscy uzbroili się w latarki, głównie czołówki, które w marszu najlepiej się sprawdzają. Gdy tylko odeszliśmy kilkadziesiąt metrów od schroniska na Przysłopie, nocna ciemność pochłonęła naszą grupę. Migotały tylko diody latarek i słychać było stłumione rozmowy. Poniżej nas szumiała Czarna Wisełka, która dawała nam w ciemności ostrzeżenie przed schodzeniem ze szlaku i upadkiem do rzeki kilka metrów w dół.

nocny marsz nocny marsz1

Latarki oświetlały nam tylko kilka metrów przed nami, dalej panowała całkowita ciemność. Co jakiś czas zmieniał się prowadzący grupę, gdyż osoba idąca pierwsza trochę się męczyła idąc w większym skupieniu wypatrując przeszkód. Mimo wszystko wszyscy szli żwawo napędzani emocjami nocnego marszu 😉

Okazało się, że w pewnej chwili za bardzo daliśmy ponieść się emocjom i opowieściom o nocnych psychopatach mordercach grasujących po lasach. Nikt w końcu nie patrzył na mapę i zgubiliśmy szlak 🙂 Na chwilę przystanęliśmy i zaczęliśmy dyskutować nad mapą. Każdy miał inny pomysł, którędy pójść. Ze wszystkich wychodziło zmęczenie i trudno było podjąć jakąkolwiek decyzję…

W końcu zdecydowaliśmy się na zarośniętą leśną przesiekę pnącą się do góry po kamieniach i korzeniach. Nikt nie zwrócił uwagi, że na mapie miała to być szeroka utwardzona droga… Nasz błąd ujawnił się po kilkudziesięciu metrach, gdy ścieżka to znikała to pojawiała się za kolejnym zwalonym drzewem. Większość z nas chciała zawrócić, ale we mnie pomimo dotychczasowego dopasowywania się do grupy, odżyła dawna upartość – nie zawracać 😉

Miałem jedną z dwóch map, które posiadaliśmy i byłem pewien, że ta dróżka jest skrótem, który doprowadzi nas do szlaku. Pozostawało tylko pytanie, czy ten skrót da się przejść ze względu na błoto spływające z góry. Poszedłem w ciemno, pozostawiając towarzyszy w tyle. W końcu doszedłem do szlaku i usiadłem na pniu górującym nad ścieżką, oczekując pozostałych. Byli około 200 metrów za mną. Światełka ich latarek zniknęły mi z oczu, ale słyszałem echa ich rozmów, a raczej siarczystych komentarzy określających ten skrót 😉 Trochę się obawiałem, że zawrócą i to ja będę ich musiał dogonić… W końcu pojawili się wszyscy i uznaliśmy, że pora na krótki odpoczynek. Tu Adrian zrobił pamiątkowe zdjęcie z księżycem w tle, które musieliśmy doświetlać latarkami.

IMG_0127

Dalsza droga była w miarę prosta i płaska, jednak na ścieżce pojawiało się kilka błotnych bajorek, które musieliśmy uważnie obchodzić. Kolejny odpoczynek zrobiliśmy sobie pod kapliczką stojącą przy szlaku. Wśród leśno-górskich ciemności, jakie miejsce, rozświetlone tylko migocącym zniczem, przyciąga zmęczonych wędrowców i ma jakiś szczególny urok…

kapliczka przy szlaku kapliczka

Niedługo wyszliśmy na asfaltową drogę, na której szybko nadrobiliśmy czas stracony na wcześniejszym zbłądzeniu. Rytmiczny marsz sprawił nawet, że około 1-2 w nocy zaczęliśmy nieśmiało śpiewać rymowanki na wojskową nutę 😉

Tak dotarliśmy do miejscowości Kubalonka. Przechodząc przez jej centrum minęliśmy wielką karczmę, w której akurat trwało wesele i było głośno w całej okolicy. Pozostawiając weselników za sobą, weszliśmy w las i znów zaczęła się droga pod górę.

W gęstym świerkowym lesie trafiliśmy na szerokie błotne jeziorka na całą szerokość szlaku. Trochę tam ugrzęźliśmy i niektórzy nabrali błota do butów 😉 Mimo wszystko szliśmy dalej, ale morale jednak trochę podupadło. Tu kogoś coś bolało, tam wychodziło po prostu zmęczenie. Choć mieliśmy mapy, do końca nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie jesteśmy. Szlak raz szedł w górę raz w dół. Nie było żadnych punktów orientacyjnych a ciemności i gęsty las sprawiały, że nie było widać horyzontu. Dopiero, gdy wyszliśmy prawdopodobnie na szczyt o nazwie Beskid (824m n.p.m.) zobaczyliśmy, że idziemy zbyt wolno i Kiczory są poza naszym zasięgiem przed świtem.

Postanowiliśmy tu zostać i świt powitać w tym miejscu. Mi było już wszystko jedno. Świt codziennie jest taki sam 😉 Wszyscy naszykowali sobie jakieś legowiska. Było około godziny 3 nad ranem. Niektórzy chcieli coś gotować i jeść. U mnie jak zwykle zmęczenie zawsze wygrywa z głodem. Rozwinąłem śpiwór, zdjąłem tylko buty i zaszyłem się w śpiworze. Odpłynąłem zaraz w sen słysząc tylko strzępki rozmów. Krzysiek coś mówił o kuchence gazowej, żeby podkręcić, aż palnik ma syczeć…. Zasnąłem snem zdrożonego wędrowca metr od szlaku, co na zdjęciu uwiecznił Adrian 😉

sen-na-szlaku

 

5 komentarzy


  1. // Odpowiedz

    fajna przygoda. Gratuluje pomysłów. Jak przegladam blogi o turystyce to Twój się naprawdę różni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CommentLuv badge