Wielki Stożek, próba regeneracji sił i powrót na niziny

Sen nie trwał długo. Obudził mnie chyba Jaro. Dobrze, że miałem ręce w śpiworze bo chciałem się odwinąć i przegonić tego kto mnie budzi. W pierwszej chwili nawet nie wiedziałem gdzie jestem, ale parę kropel deszczu podniosło mnie z ziemi skutecznie. Zaraz wstałem, naciągnąłem buty i przynajmniej teoretycznie byłem gotów iść dalej. Dziś w planie był Wielki Stożek (978m n.p.m.) Po nocnym marszu i trzech godzinach snu nikt nie palił się do drogi. Tylko Piotrek wystrzelił do przodu i gdzieś nam zniknął. Na razie było z górki. Schodziliśmy do Przełęczy Łączecko (774m n.p.m.) i za parę minut dogoniliśmy Piotrka siedzącego na pniu.

przełęcz łączecko 2 przełęcz łączecko

Na dnie przełęczy spotkaliśmy pasącą się krowę, która dla K-lifa okazała się chyba jakimś wielkim psem, którego warto zaczepić, choć ostatecznie sam przed nią uciekał 😉

przełęcz łączecko 1

Krowa chyba ze złości się posikała i K-lifa przegoniła.

Kiczory

Przed nami było podejście na Kiczory, jednak wybraliśmy drogę, która miała być łatwiejsza, bez wchodzenia na szczyt. Ruszyliśmy niebieskim szlakiem, jednak wcale nie było łatwo. Brak snu robił swoje. Coraz częściej robiliśmy przystanki. Choć nocą mogłem jeszcze spokojnie iść, to teraz ja zostawałem w tyle. Droga w górę nie była bardzo stroma, ale urozmaicona błotem i kamieniami.

Krzysiek i Kasia wybili się do przodu obiecując, że zaczekają na nas w schronisku na Wielkim Stożku, który stał się dla nas najważniejszym celem dnia. Nie próbowaliśmy już dotrzymać im tempa, usiedliśmy sobie coś podjadając. Z góry mknął po kamieniach rowerzysta, którego odruchowo spytaliśmy czy daleko jeszcze do schroniska. Odpowiedział że 5 minut. Tylko nie wiedzieliśmy czy pieszo pod górę czy rowerem z góry 😉 Oddalając się krzyknął, że pieszo. Nie dowierzaliśmy, że jesteśmy już tak blisko, ale nadzieja nas zmotywowała by się pozbierać…

Wielki Stożek

Za najbliższym wzniesieniem zobaczyliśmy już budkę wyciągu przy schronisku. Szczyt Wielkiego Stożka był już na wyciągnięcie ręki. Tu zorientowaliśmy się, że dotarliśmy do granicy z Czechami.

wielki stozek 2wielki stozek 3

Pozwoliłem sobie symbolicznie wdepnąć do lasu u sąsiadów i zrobić kilka zdjęć ich podwórka 😉

wielki stozek wielki stożek

Gdy dotarliśmy do schroniska, uzupełniliśmy płyny i każdy wziął się za jedzenie tego co miał. Rozsiedliśmy się na ławkach pod świerkami i tak minęło nam parę godzin. Niestety z każdą godziną zagęszczał się ruch przy schronisku. Wyciąg pracował pełną parą, dowożąc spacerowiczów, downhillowców i na koniec organizatorów jakiegoś beskidzkiego maratonu, który metę miał właśnie w tym miejscu. Jak dla mnie, zrobiło się okropnie, miała być wyprawa forum survivalowego a zrobił się festyn z tłumem ludzi i profesjonalnym nagłośnieniem…

Postanowiliśmy szybko się stąd ewakuować. Ze strony Krzyśka i Kasi zapadła decyzja, ze wracają dziś do Katowic. Reszta zadecydowała, że zostaniemy w okolicy do rana, by po tym festynie zaznać jeszcze trochę pierwotnej przyrody i wyspać się przed powrotem. Zostawiliśmy za sobą schronisko z jego głośnym tłumem i podeszliśmy jeszcze parę metrów w górę by oficjalnie zdobyć szczyt Wielkiego Stożka (978m n.p.m.) Tu wpadły mi w oko jeszcze dwa szczególne słupy graniczne.

wielki stozek 4 wielki stozek 5

Jeden ustawiony jeszcze w 1920 roku, gdy powstawały nowe granice Polski po odzyskaniu niepodległości a drugi ze śladami istnienia Czechosłowacji. Po ostrożnym schodzeniu stromym szlakiem obejrzałem się za siebie i dopiero zobaczyłem, z jakiej góry schodziliśmy.

zejście z wielkiego stożkawidok na wielki stożek

Niedługo dalej, u podnóża Małego Stożka pożegnaliśmy się z Kasią i Krzyśkiem, którzy zaczęli zejście w kierunku Wisły, skąd mieli dotrzeć do Katowic. Pozostała ekipa, czyli znów „czterej pancerni i pies” postanowiliśmy zaszyć się w pobliskim lesie, odciąć jeszcze na trochę od cywilizacji i doczekać do rana by ruszyć na pociąg do Wisły.

Odpoczynek w dziczy

Po drodze spotkaliśmy tubylca, który zaniepokojony naszym losem, życzliwie wskazał nam drogę na szlak, sądząc, że zabłądziliśmy. Uspokoiliśmy go jednak, oznajmiając, że mamy mapę i wiemy co robimy. Wkrótce znaleźliśmy odpowiednie miejsce na uboczu na stromym stoku, osłonięte od wzroku ludności tubylczej i turystów.

obóz na zboczu tarp na zboczu

Krzysiek, telefonicznie poinformował nas, ze pociąg będzie o 5 rano. Aby na niego zdążyć musieliśmy wstać o 2 w nocy i pomaszerować do Wisły przez 2-3 godziny. Nie licząc na głęboki sen, rozłożyliśmy prowizoryczne schronienie – jeden tarp dla wszystkich. Chociaż w oddali słychać było burzę, byliśmy tak zmęczeni, że zgodziliśmy się by zrzucać wodę z dachu ręcznie. Na szczęście burza do nas nie dotarła.

kamienne palenisko menażka na palenisku

Po rozpakowaniu się przyszła pora by coś zjeść. Chłopaki gotowali wodę na Adriana palniku spirytusowym przygotowując „zupę baby jagi” z różnych chińskich zupek 😉 Ja wybrałem bardziej pierwotne rozwiązanie budując palenisko z charakterystycznych dla Beskidu piaskowców.

gotowanie na palenisku palenisko na zboczu

Wydajność tego minimalistycznego ogniska nie była oszałamiająca, ale po kilku kombinacjach z ustawieniem kamieni, udało się zagotować wodę na kuskus, do którego dorzuciłem tuńczyka z puszki.

Po jedzeniu próbowaliśmy zmusić się do snu, przed kolejnym nocnym marszem. Udało się tylko Jarkowi, który zabawiał nas swym pochrapywaniem… Było jeszcze widno i wszystkich jednak napędzały emocje ostatnich dni. Był czas na podsumowanie naszych dotychczasowych dokonań 😉 Miałem nas jutro dowieźć w całości do domu, więc w końcu trochę przysnąłem.

biwak Beskid Śląski

Obudziło mnie chyba po godzince reanimowane przez kolegów moje mini ognisko. Służyło nam jeszcze prawie do północy, aż w końcu zaszyliśmy się w śpiworach i zasnęliśmy na dobre.

Kolejny nocny marsz

Sen nie trwał długo. O godzinie drugiej w nocy, wszystkim rozdzwoniły się budziki w telefonach. Szybko wskoczyliśmy w buty, pozbieraliśmy sprzęt i staliśmy gotowi do drogi, jeszcze do końca nie obudzeni.

nocny marsz2 nocny marsz3

Jako jedyny z nas, mający mapę, poszedłem przodem w ciemnościach oświetlając sobie drogę czołówką. Na szczęście droga prowadziła już tylko w dół i mieliśmy trzymać się żółtego szlaku. Mimo wszystko nie było aż tak łatwo. Ścieżka usłana była kamieniami i korzeniami wymytymi po ostatnich ulewach. W ciemnościach i z niewyspania, pomyliliśmy nawet wodne rozlewisko z asfaltową drogą 😉

Wisła

W końcu jednak dotarliśmy do pierwszych zabudowań Wisły. Miasteczko było pogrążone we śnie i nie spotykając żywej duszy, doszliśmy na stacyjkę Wisła-Dziechcinka.

peron w Wiślewisła dziechcinka

Skansen PKP, bo tak można nazwać większość małych śląskich stacyjek kolejowych, sprawiał wrażenie, że żaden pociąg się tu nie zatrzymuje. Nie było nawet śladów żadnej ławki, więc rozłożyliśmy się na chodniku peronu, korzystając jeszcze raz z palnika Adriana na którym przygotowaliśmy ostatnią poranną kawę i herbatę.

W końcu z efektownym piskiem starych rdzewiejących szyn nadjechał pociąg. Jednak tu coś jeździ 😉 Zapakowaliśmy się szybko do wagonu, ale tu pojawiła się niespodzianka. Wszystkie napisy, zamiast w naszych znajomych komunikatów PKP były w języku czeskim! Dla pewności spytaliśmy się czy na pewno dojedziemy do Katowic, a nie do jakiejś Pragi. Konduktorka uspokoiła nasze obawy. Widocznie to był jakiś demobil z Czech odkupiony przez Koleje Śląskie. Zapakowaliśmy się do przedziału i drzemaliśmy całą drogę. Na straży spał K-lif. Mógł spać i to wystarczyło, by nikt nie chciał się do nas przysiąść 🙂

Powrót z Katowic

W Katowicach na peronie powitał nas Krzysiek z tajemniczą niespodzianką, którą nam zapowiedział. Był nią samochód, którym zabraliśmy się w miejsce, gdzie czekało moje auto. Na miejscu Krzysiek jeszcze obdarował nas napojami chłodzącymi, przy których podsumowaliśmy naszą wyprawę i dotychczasowe wydarzenia na forum bezodpoczynku.pl

Przyszła pora na pożegnanie z Krzyśkiem i podziękowanie mu za zaproszenie w Beskidy. Przy okazji życzyliśmy mu powodzenia na jego najbliższej wyprawie 3strony

Nasza powrotna droga do Warszawy przebiegła bez żadnych przygód. Martwiliśmy się tylko trochę o K-lifa. Dopadło go w górach kilka kleszczy, nic nie pił i ogólnie był ostatniego dnia mało aktywny. Istniało ryzyko babeszjozy. Szczęśliwie jednak okazało się po późniejszej wizycie u weterynarza, że to było tylko zmęczenie i nic mu nie dolega.

Na koniec chciałem podziękować wszystkim za wspólną wyprawę. Choć z reguły wolę samotne wypady, to w takim zgranym towarzystwie ludzi o podobnej pasji na prawdę warto się znaleźć 🙂

Obiecany film z wyprawy:

 

7 komentarzy


  1. // Odpowiedz

    Również dzięki Dawid za wspólny wypad. Chyba trzeba będzie znowu coś wykminić wspólnego… co by móc popisać dalej. 😉

    p.s. grupówka przy ostatnim ognisku wyszła git. nawet K-lif wiedział gdzie spojrzeć. 😉

    pzdr


    1. // Odpowiedz

      Skrzyczne nie daje mi spokoju, ale to może w następnym sezonie. Chyba mnie te góry zauroczyły 😉
      Na razie ciężko mi w najbliższym czasie coś zaplanować, ale jakiś 1-2 dniowy wypad w okolicach Warszawy można zorganizować.
      Informujmy na forum o wolnym czasie 😉

      ps. to zdjęcie próbowałem zrobić chyba kilkanaście razy więc za którymś musiało się udać 🙂


  2. // Odpowiedz

    Dawid, świetny materiał… Tak, trzeba gdzieś wyskoczyć.


    1. // Odpowiedz

      Jaro, teraz Twoja kolej na następną superprodukcję 🙂


  3. // Odpowiedz

    Świetna wyprawa! Ciekawie przedstawiłeś ten niekonwencjonalny sposób wędrowania po górach. Kilka dni wojaży a wspomnienia na całe życie. Spanie w lesie czy też nocne wędrowanie to coś na co wielu turystów nigdy by się nie skusiło a Wam sprawiło to wiele radości. Tylko pozazdrościć! Film przypomniał mi jak wiele czasu upłynęło od mej ostatniej wizyty w tych rejonach…

    Pozostaje życzyć jak najwięcej wolnego czasu i wielu wędrówek na przyszły rok.

    Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CommentLuv badge