Trzeciej nocy pogoda potraktowała nas jednak łaskawie. Nie spadła chyba nawet kropla deszczu. O świcie zrobiło ciepło, rozpiąłem śpiwór i chciałem się przeciągnąć. Wyjmując ręce na powierzchnię trafiłem na coś lepkiego, poczułem na śpiworze jakieś „mięso”. To ślimaki, o których czytaliśmy na wczorajszej ścieżce dydaktycznej. Okazało się, że Jarka też oblazły. Glutowate stworzonka, bez muszli, takie rude kluski – pomrowy, żywiące się m.in. padliną. Czy wyglądamy już tak źle?
Wstaliśmy koło godziny ósmej. Razem z nami obudziły się żurawie na pobliskim bagnie i głośno oznajmiały, że dzień się zaczął. Ogień udało się rozpalić jeszcze z żaru poprzedniego wieczora. Postanowiliśmy zjeść szybkie śniadanie. Jaro zajął się herbatą a ja wystrugałem „choinkę” do suszenia chleba.
Gdy w żarze piekły się ostatnie ziemniaki, my raczyliśmy się całkiem udanymi grzankami ze smalcem i z sardynkami z puszki. Po smacznym śniadaniu zwinęliśmy obóz i ruszyliśmy w najdłuższy na tej wyprawie marsz. Niestety musieliśmy tym razem wyjść z lasu i otrzeć się o cywilizację. Jedyną tego zaletą była nadzieja na znalezienie czystej wody, której zostało nam po pół litra na głowę.
Doszliśmy do asfaltowej drogi prowadzącej do miniętego dzień wcześniej mauzoleum i podążając nią na północ szukaliśmy przejścia między zabudowaniami w kierunku zalewu na Rawce. Już lekko zdziczeliśmy i marsz asfaltem nieco nas irytował 🙂 Niebawem weszliśmy w brzozowy lasek, który skrył nas przed oczami ciekawskich tubylców.
Przez chwilę myśleliśmy, że znaleźliśmy źródło wody bijące w krzakach, ale okazało się jakimś ściekiem ze zmeliorowanych pól. Dochodząc do kolejnej drogi natknęliśmy się na opuszczone gospodarstwo, służące okolicznej młodzieży chyba za „dom kultury”.
Chałupa była pusta. Walało się w niej tylko pełno kapsli i szkieł. Jaro znalazł pełną nie otwieraną puszkę piwa. Było przeterminowane prawie o dwa lata. Zostawiliśmy je dla na prawdę spragnionego wędrowca 😉 Budynek choć w kiepskim stanie nadawałby się na nocleg w razie ulewy.
Po obejrzeniu naściennych „fresków” ruszyliśmy dalej. Zbliżaliśmy się do zalewu, ale miejscowi mieszkańcy pozagradzali do niego dostęp. Ignorując kolejny „zakaz wstępu, teren prywatny” przeszliśmy dróżką przy nowym okazałym domu. Obszczekały nas psy, a właściciel wyszedł przed budynek, jednak nasze „umundurowanie” chyba go onieśmieliło, bo w końcu nic nie powiedział.
Wreszcie dotarliśmy do zalewu na Rawce. Byłoby całkiem przyjemnie, gdyby nie odgłosy z autostrady, której szum słyszeliśmy już dzień wcześniej. Przebiega północnym brzegiem zalewu i skutecznie zniechęca do przebywania nad wodą.
Postanowiliśmy nie obchodzić zbiornika dookoła bo nie wiadomo było czy znajdziemy przeprawę przez Rawkę. Ruszyliśmy od razu w kierunku śluzy spiętrzającej rzekę. Jarek zagadał do jednego z wędkarzy, jakie ryby można tam złapać, ale ten speszony naszym wyglądem, wziął nas chyba za straż rybacką i zaczął się tłumaczyć, że jest tu pierwszy raz i nawet wędki nie zarzucił 🙂 Minęliśmy jeszcze kilku wędkujących i zatrzymaliśmy się przy śluzie wlotowej zalewu, skąd udało mi się wyłowić całkiem dobry spławik, który kiedyś się może przyda. W tym miejscu chcieliśmy przejść na drugi brzeg Rawki, ale nie wiedzieliśmy, że będzie to takie trudne… Przez nami był odcinek, którego nie znał ani Jaro, ani ja.
Przez Rawkę przeszliśmy bez problemu, ale kilkadziesiąt metrów dalej stanęła nam na drodze rwąca przepławka, która okazała się barierą nie do przejścia. Dookoła wszędzie były trzcinowiska i zalany dawny las rosnący jeszcze przed powstaniem zbiornika. Zaczęliśmy kluczyć groblą biegnącą przez bagna.
Niestety grobla się niespodziewanie urwała i zostało nam do wyboru albo wracać tym samym brzegiem, którym szliśmy przez trzy dni, albo przejść przez trzcinowisko, które nie wiadomo jak było głębokie. Chwila zastanowienia pokazała, że byliśmy jednak zdeterminowani by zrealizować plan wyprawy.
Ja pierwszy wszedłem w trzciny, badając teren. Choć pod stopami pojawiła się od razu brunatna woda i czarno to widziałem, ruszyłem przed siebie, zapewniając Jarka, że nie jest tak źle 😉 Po przejściu kilkunastu metrów okazało się, że jest bardzo źle! Trzciny się skończyły i skakaliśmy z kępy sitowia na kępę nie mogąc się zatrzymać, bo wszędzie wypływała woda. Nad nami przeleciała para żurawi, jakby śmiejąc się z nas, że nie radzimy sobie jak one. Nasza przeprawa trwała dobre pół godziny, zanim pokonaliśmy kilkaset metrów rozlewisk. Naszym celem był las widoczny w oddali.
Gdy do niego dotarliśmy, byliśmy przemoczeni do kolan. Teraz chcieliśmy gdzieś przysiąść i chociaż zajrzeć do butów. Las również okazał się podmokły a do tego na przeszkodzie stanęło nam bagniste starorzecze….
Mocno sponiewierani przez całą tę przeprawę stanęliśmy w końcu na suchym lądzie.
Zatrzymaliśmy się trochę, aby się podsuszyć i odpocząć. Teraz odwrotu nie było, przekroczyliśmy połowę planowanej trasy i do przejścia był drugi brzeg Rawki. Mając za sobą podmokły teren, postanowiliśmy dojść do drogi biegnącej przez wieś Ziemiary, która miała nas doprowadzić do kolejnych mokradeł, Mały i Duży Żak, które znałem przynajmniej ja.
Na skraju lasu na chwilę zatrzymałem się za potrzebą i w ostatniej chwili zobaczyłem pod nogami młodziutką żmiję. Miała może z centymetr grubości. Tym razem zdążyłem wyjąć aparat, choć zdjęcie wyszło trochę nieostre.
Kawałek dalej na łące stał porzucony w błocie traktorek-samoróbka. Nikogo nie było w okolicy, właściciel chyba sobie dał spokój na jakiś czas. Niebawem doszliśmy do Ziemiar i prostą drogą dotarliśmy do miejsca nazwanego na mapie Poddebie. Nazwa pochodzi zapewne od stojącego samotnie jednego olbrzymiego dębu z zawieszoną kapliczką. W tym miejscu mieliśmy zamiar znów wejść w las, którym poszlibyśmy już do końca wyprawy.
Na początku pojawiła się przeszkoda, którą znałem z wcześniejszych wycieczek – kanał wypływający z leśnych bagien Mały Żak. Szczęśliwie znaleźliśmy na nim spodziewaną kładkę z powalonych drzew, którą bez trudu pokonaliśmy. Dalej poszliśmy wzdłuż pierwszowojennych, tym razem niemieckich okopów biegnących równolegle do Rawki.
Niebawem ku mojemu zaskoczeniu, w miejscu, gdzie od lat chodziłem suchą stopą, pojawiła się woda przynajmniej do pasa. Jednak w tym roku bobry nie próżnowały i stworzyły swój prywatny zalew… Byliśmy zmuszeni cofnąć się i skorzystać z grobli biegnącej między Małym i Dużym Żakiem. Do końca nie wiedzieliśmy czy da się nią przejść, ale szczęśliwie dotarliśmy do szosy Skierniewice-Bolimów. Idąc poboczem kilka minut, o mało nie rozjechani przez szalonych kierowców, wskoczyliśmy z powrotem w las i trochę odpoczęliśmy. W tym momencie zaczęło padać.
Idąc w deszczu, znów zbliżaliśmy się do Rawki szukając już miejsca na założenie obozu. Minęliśmy miejsce po starej gajówce i groblę nieistniejącego już mostu, lokując się na wysokim brzegu w zakolu i jednocześnie przy starorzeczu rzeki w miejscu zwanym Kramarzycha.
Deszcz ustał tak szybko, jak się pojawił. Dopiero teraz zobaczyliśmy, jak w te kilka dni naszej wyprawy zrobiło się zielono – wiosna na całego. Rozłożyliśmy tarpy i rozpaliliśmy ogień. Parę dni w dziczy zrobiło swoje – trochę zarosłem 😉
Wreszcie mogliśmy wysuszyć buty. Wody zdatnej do picia po ugotowaniu było bez ograniczeń. Niedaleko znaleźliśmy kilka przyciętych sosnowych klocków pozostawionych chyba przez nocujących nad wodą wędkarzy. Teraz było na czym wygodnie usiąść bo tyłki już nas bolały po siadania od paru dni na sękatych pniakach.
Znów zaczęliśmy eksperymenty kulinarne. Był kuskus z gulaszem i zupki. Niestety nadszedł kryzys herbaciany i została ostatnia torebka zarezerwowana na jutrzejsze śniadanie. Zdecydowaliśmy się zaparzyć herbatkę z sosnowych igieł, a później z młodych listków dzikiej porzeczki. Herbatka sosnowa w braci survivalowców jest raczej znana, ale polecamy porzeczkową – ma niepowtarzalny aromat, a smakuje jak zwykła zielona herbata nie pozostawiając w ustach posmaku żywicy 😉
Dzień zakończyliśmy zmęczeni, ale pogoda się poprawiła więc o noc byliśmy raczej spokojni. Jak zwykle przed naszym zaśnięciem odezwał się koziołek. Władcami okolicy okazały się jednak bobry, które w nocy kilka razy przebiegły w pobliżu i oddały kilka skoków do wody.
Permalink //
Muszę przyznać, że ten dzionek okazał się nader ciekawy. Sadzę, że dla Wa również. 🙂
Następnym razem nie odpuszczę… 😉
Permalink //
Bardzo interesujące fotki. Tylko „dom kultury” jest źle podlinkowany i po kliknięciu otwiera się poprzednia fotografia.
Bardzo mi się nad Rawką podoba. Chyba też wybiorę się na małą wyprawę 🙂
Permalink //
Dziękuję Ci za zwrócenie uwagi. Usterkę ze zdjęciem już poprawiłem.
W Puszczy Bolimowskiej jest kilka gospodarstw agroturystycznych, więc jak ktoś planuje lżejszą wyprawę to też jest się gdzie zatrzymać 😉
Permalink //
Piękna żmija! Takiego ubarwienia jeszcze nie spotkałem u tych pięknych gadów
WyprawyLEONA ostatnio opublikował…Wyprawa do sztolni poszukiwawczej rudy uranowej w górze Chmielarz
Permalink //
To była żmijka, bardzo młoda. Miała może z centymetr średnicy. Pewnie dlatego była lekko brązowa. Dzień wcześniej spotkaliśmy większą, jak należy szaro-czarną.
Permalink //
Wpływ ma zazwyczaj ilość światła, tak jak wspomniałeś, ta jest młoda, to też jeszcze nie wybarwiona. W ogóle lubię węże 🙂 Mam węża smugowego.
WyprawyLEONA ostatnio opublikował…Wyprawa do sztolni poszukiwawczej rudy uranowej w górze Chmielarz
Permalink //
Mieszkam w tej puszczy 😉