Parę dni temu, w ramach nabywania nowych doświadczeń terenowych, wybrałem się tym razem na dwudniowe spotkanie Weekend z Survivalem – Mokra Sprawa, organizowane przez Sergiusza (quinox.net) i Krzyśka (survival.biz.pl). Wszystko działo się w miejscu zwanym Zimne Doły, nad rzeczką Czarną w Lasach Chojnowskich. W gronie znanych już sobie w większości osób mieliśmy spróbować przeprawy przez niewielką rzekę, pieszo, po linach i łódką własnej roboty.
Zimne Doły to miejsce zdecydowanie skażone już „plastikową turystyką”. Nadleśnictwo pobudowało tam parking na ponad 50 samochodów, kilkanaście wiat z paleniskami, wieżę widokową oraz jeden zadaszony niby amfiteatr na setkę osób wyposażony również w palenisko. Może to i dobry pomysł by przyciągnąć ludzi do lasu w jedno miejsce, by nie rozjeżdżali upraw i rezerwatów, ale ja zwykle trzymam się od tak urządzonych miejsc z daleka.
Z drugiej strony, Zimne Doły mają ciekawą historię. Cała okolica usiana jest okopami i pozostałościami ziemianek z I wojny światowej, a na skraju polany znajduje się kilka pomników. Jeden z nich składa się z wielu głazów upamiętniających udział leśników z całego Mazowsza w walkach niepodległościowych. Bezpośrednio związany z tym miejscem jest jednak krzyż i głaz na cześć żołnierzy AK walczących w tym miejscu, rodziny zamieszkującej pobliską gajówkę i dwóch nieznanych Rosjan. Wszystko rozegrało się w 1944 roku w trakcie Powstania Warszawskiego. Po drugiej stronie Stawów Żabienieckich i okalających je mokradeł znajdują się pozostałości opuszczonego ośrodka letniskowego w Zalesiu Dolnym, straszące dziś popadającymi w ruinę budynkami.
Nie zwracając uwagi na zainteresowanie ciekawskich spacerowiczów, zajęliśmy się zaraz urządzaniem obozowiska u stóp wieży widokowej.
Przy okazji zapoznaliśmy się w okolicą i przeprawialiśmy się przez rzeczkę Czarną po powalonym przez bobry dębie.
Wkrótce wzięliśmy się za ćwiczenia linowe. Niestety na drugim brzegu rzeki nie było w pobliżu żadnego drzewa do uwiązania lin więc trochę ułatwiliśmy sobie zadanie i przeprawę mieliśmy założyć między wieżą widokową a oddaloną kilkanaście metrów olchą.
Pierwszy raz w życiu miałem okazję zobaczyć w ogóle liny wspinaczkowe i cały osprzęt więc wszystko było dla mnie nowością. W zespole, pod okiem bardziej obeznanych z tematem, udało nam, się założyć stanowisko i napiąć liny do przeprawy.
Uczyliśmy się na błędach więc zajęło nam to sporo czasu. Gdy wszystko wyglądało na skończone, przyszła pora na testy obciążeniowe 😉
Testy wykazały niedoróbki i znów wzięliśmy się za napinanie przeprawy, poznając nowe techniki linowe.
Po kolejnej próbach przyszła kolej na mój linowy debiut. Przypięty uprzężą powoli ruszyłem z wieży na „drugi brzeg”.
Wszystko odbywało się na wesoło i z tego wszystkiego zapomniałem „spaść” by zobaczyć, jak działa lina asekuracyjna i czy zwisając trudno wrócić na główną linę.
Wszyscy po kolei zaliczali przejście i przeprawa wytrzymała mimo tego, że znów trochę się rozciągnęła 🙂 Na warunki polowe wyszło jednak nieźle w porównaniu z modnymi ostatnio parkami linowymi na stalowych linach naciąganych śrubami i wyciągarkami.
Przed zmrokiem zwinęliśmy liny, coś podpiekliśmy na ognisku i przygotowaliśmy się do noclegu. Sypialnie były bardzo różne: namiot na ziemi, namiot na wieży, legowisko z trzcin, hamak i łóżko na żerdziach.
Po zmroku przyszła pora na przeprawę przez rzekę wpław, a raczej pieszo, bo nie było aż tak głęboko. Tym razem, postanowiłem się nie moczyć w lodowatej wodzie, ale pozostać sobie na brzegu, pokibicować, fotografować i ubezpieczać śmiałków.
Po sforsowaniu rzeki w obie strony postawili sobie zadanie by w przemoczonym ubraniu od razu rozpalić ogień krzesiwem.
Okazało się, że rzeka poniżej jazu miała nierówne dno, a wybetonowane brzegi utrudniały wyjście. Mimo to czwórce śmiałków udało się wrócić bez większych problemów. Zamoczyli się tylko trochę bardziej niż przy pierwszym przejściu.
W ciągu kilku minut wszystkim udało się rozpalić ogień, ale nie było czasu na grzanie się.
Sergiusz i Krzysiek zgodnie z planem zanurzyli się w pobliskim jeszcze lekko zamarzniętym bagnie.
Dalej lód okazał się tak gruby, że jedynym rozwiązaniem było wyczołganie się po nim z bagna.
Cała czwórka wróciła do obozu idąc korytem rzeki jeszcze jakieś 650 metrów by później suszyć i grzać się przy ognisku.
Wieczór zleciał nam na pieczeniu różności w ognisku. Takie warzywa, jak pietruszka, marchewka czy brukselka smakują o wiele lepiej niż na co dzień. Hitem wieczoru okazały się pieczone banany z czekoladą 😉 Miejsce było odwiedzane przez osoby postronne, więc dopiero po ustaleniu nocnych wart prawie wszyscy rozeszli się do swoich legowisk.
Moja warta przypadła od piątej rano, dzięki czemu nawet się wyspałem i miałem okazję zobaczyć świt.
Powoli wszyscy zjawiali się przy ognisku i po śniadaniu trochę rozleniwieni słonecznym porankiem przystąpiliśmy do budowy łódki.
Pierwotnie miały to być trzy różne jednostki pływające, ale z braku czasu i odpowiednich materiałów skończyło się na czymś w rodzaju kajaka. Szkielet wykonaliśmy z leszczyny a poszycie z cienkiej plandeki.
Było to niedzielne przedpołudnie, a okolica typowo spacerowa, więc pojawiła się przypadkowa publiczność. Jeden, sądząc po kurtce, mały przyszły survivalowiec postanowił nawet, że nam pomoże 🙂 Niedługo łódka była gotowa i przyszedł moment wodowania.
Wszyscy wstrzymali oddech, gdy Sergiusz wsiadał jako pierwszy, ale choć ta prymitywna konstrukcja wyglądała mizernie, to udało się nią pływać. Uszkodzona na podwodnej przeszkodzie, nieco większej załogi w postaci Marcina niestety nie utrzymała i poszła na dno.
W tym momencie wyczerpała się też bateria w moim aparacie, ale w sumie już potem tylko sprzątaliśmy, pakowaliśmy się i rozchodziliśmy skąd, kto przybył.
Wypad na Zimne Doły był szkoleniowy i trochę towarzyski. Choć w grupie jest ciekawie i można się czegoś pożytecznego nauczyć od innych to trochę już zatęskniłem za samotną wyprawą i bliższym kontaktem z przyrodą. Mam parę pomysłów i miejsc do odwiedzenia więc pewnie niedługo wybiorę się gdzieś bez towarzystwa.
Na razie będę próbował trochę polepszyć formę fizyczną bo przez zimę się trochę zasiedziałem i brzuch urósł. Od wczoraj zacząłem bieganie i na początek jeden kilometr mnie wykończył. Zobaczymy czy będą jakieś efekty za parę tygodni… 😉
Permalink //
Kurczę, jak to się tak czyta i ogląda, to aż się od razu chce na taką wyprawę wybrać.. A nigdy nie byłem na czymś takim, strasznie się zasiedziałem.. to byłaby niezła terapia szokowa 😉
Permalink //
zgadzam się z poprzednią wypowiedzią:) niesamowita przygoda:)
Permalink //
chętnie bym się wybrał na takie coś no ale niestety małe dziecko i żona nie pozwolą pewnie na taki wypad, a szkoda bo pewnie fajne doświadczenie by było
Permalink //
Powiem szczerze wybrał bym się na surwiwal ale gdzieś na koniec świata fajna sprawa 🙂